Adam Mickiewicz

"Sonety Adama Mickiewicza"

I. DO LAURY

Ledwiem ciebie zobaczył, jużem się zapłonił,

W nieznaném oku dawnéj znajomości pytał,

I s twych jagód wzajemny rumieniec wykwitał

Jak z róży, któréj piersi zaranek odsłonił.

Ledwieś piosnkę zaczęła, jużem łzy uronił,

Twój głos wnikał do serca i za duszę chwytał;

Zdało się że ją anioł po imieniu witał,

I w zegar niebios chwilę zbawienia zadzwonił.

O luba! niech twe oczy przyznać się nie boją,

Jeśli cię mém spojrzeniem, jeśli głosem wzruszę,

Nie dbam że los i ludzie przeciwko nam stoją,

Że uciekać i kochać bez nadziei muszę.

Niech ślub ziemski innego darzy ręką twoją,

Tylko wyznaj że Bóg mi poślubił twą duszę.

II.

Mówię z sobą, z drugimi plączę się w rozmowie,

Serce bije gwałtownie, oddechem nie władnę,

Iskry czuję w źrenicach, a na twarzy bladnę;

Nie jeden z obcych głośno pyta o me zdrowie,

Albo o mym rozumie cóś na ucho powie.

Tak caly dzień przemęczę; gdy na łoże padnę,

W nadziei że snem chwilę cierpieniomukradnę,

Serce ogniste mary zapala w mej głowie.

Zrywam się, biegę, składam na pamięć wyrazy,

Któremi mam złorzeczyć okrucieństwu twemu,

Składane zapomniane po milion razy.

Ale gdy ciebie ujrzę, nie pojmuję czemu

Znowu jestem spokojny, zimniejszy nad głazy,

Aby goreć na nowo - milczéć podawnemu.

III.

Nie uczona twa postać, nie wymyślne słowa,

Ani lice, ni oko nad inne nie błyska,

A każdy rad cię ujrzeć, rad posłyszéć zbliska;

Choć w ubraniu pastérki, widno żeś królowa.

Wczora brzmiały i pieśni i głośna rozmowa,

Pytano się o twoich rowiennic nazwiska;

Ten im pochwały sypie, inny żarty ciska:

Ty weszłaś - każdy święte milczenie zachowa.

Tak śród uczty gdy śpiéwak do choru wyzywał,

Gdy koła tańcujące wiły się po sali,

Nagle staną i zmilkną; każdy zapytywał,

Nikt nie wiedział, dlaczego w zadumieniu stali.

"Ja wiém, rzecze poeta, anioł przelatywał"

Uczcili wszyscy gościa - nie wszyscy poznali.

IV. WIDZENIE SIĘ W GAJU.

- Tyżeś to? i tak poźno? - Błędną miałem drogę,

Śród lasów, przy niepewnym księżyca promyku;

Tęskniłaś? myślisz o mnie? - Luby niewdzięczniku.

Pytaj się czy ja myśleć o czém inném mogę!

- Pozwól uścisnąć dłonie, ucałować nogę.

Ty drżysz! czego? - Ja nie wiém, błądząc po gaiku,

Lękam się szmeru liścia, nocnych ptaków krzyku;

Ach! musimy być winni kiedy czujem trwogę.

- Spóyrzyj mi w oczy, w czoło; nigdy z takiém czołem

Nie idzie zbrodnia, trwoga nie patrzy tak śmiele.

Przebóg! jesteśmyż winni że siedzimy społem?

Wszak siedzę tak daleko, mówię tak nie wiele,

I zabawiam się s tobą mój ziemski aniele!

Jak gdybyś już niebieskim stała się aniołem.

V.

Potępi nas świętoszek, rozpustnik wyśmieje,

Że chociaż samotnemi otoczeni ściany,

Chociaż ona tak młoda, ja tak zakochany,

Przecież ja oczy spuszczam a ona łzy leje.

Ja bronię się ponętom, ona i nadzieje

Chce odstraszyć, co chwila brząkając kajdany,

Któremi ręce związał nam los opłakany.

Nie wiémy sami, co się w sercach naszych dzieje.

Jestże to ból? lub roskosz? gdy czuję ściśnienia

Twych dłoni, kiedy z ustek zachwycę płomienia,

Luba! czyż mogę temu dać imię cierpienia?

Ale kiedy się łzami nasze lica zroszą,

Gdy się ostatki życia w westchnieniach unoszą,

Luba! czyliż to mogę nazywać rozkoszą?

VI. RANEK I WIECZÓR.

Słońce błyszczy na wschodzie w chmur ognistych wianku,

A na zachodzie xiężyc blade lice mroczy,

Róża za słońcem pączki rozwinione toczy,

Fijołek klęczy zgięty pod kroplami ranku.

Laura błysnęła w oknie, ukląkłem na ganku;

Ona muskając sploty swych złotych warkoczy,

Czemu, rzekła, tak rano smutne macie oczy,

I miesiąc i fijołek i ty mój kochanku?"

W wieczór przyszedłem nowym bawić się widokiem;

Wraca xiężyc, twarz jego pełna i rumiana,

Fijołek podniósł listki otrzeźwione mrokiem.

Znowu stanęła w oknie moja ukochana,

W piękniejszym jeszcze stroju i z weselszém okiem,

Znowu u nóg jéj klęczę - tak smutny jak zrana.

VII. s PETRARKI.

Senuccio i vo' che sappi.

Chcecie wiedzieć co cierpię rówiennicy moi?

Odmaluję najwierniéj ilepióro zdoła.

Mary ja dotąd pośród pamiątek kościoła

Myślą gonię, i duch mój o przeszłości roi.

Tu zwykła igrać, ówdzie zamyślona stoi,

Tam z niechęcią twarz kryła, tu mię okiem woła,

Tu gniewna, tam posępna, tu znowu wesoła,

Tu swe lica w łagodność, tu w powagę stroi.

Tam piosenkę nuciła, tu mi dłoń ścisnęła,

Tu usiadła, tam naszéj rozmowy początek,

Stąd biegła, tu na piasku imię moje kryśli,

Tam słówko powiedziała, tu scicha westchnęła,

Tam się zarumieniła - ach! śród tych pamiątek

Wiecznie miota się serce i plączą się myśli.


VIII. DO NIEMNA.

Niemnie domowa rzeko moja! gdzie są wody,

Które niegdyś czerpałem w niemowlęce dłonie,

Na których potém w dzikie pływałem ustronie,

Sercu niespokojnemu szukając ochłody.

Tu Laura patrząc z chlubą na cień swéj urody,

Lubiła włos zaplatać i zakwiecać skronie,

Tu obraz jej malowny w śrébrnéj fali łonie

Łzami nieraz mąciłem zapaleniec młody.

Niemnie domowa rzeko, gdzież są tamte zdroje,

A z niémi tyle szczęścia, nadziei tak wiele?

Kędy jest miłe latek dziecinnych wesele?

Gdzie milsze burzliwego wieku niepokoje?

Kędy jest Laura moja, gdzie są przyjaciele?

Wszystko przeszło, a czemuż nie przejdą łzy moje!

IX. STRZELEC.

Widziałem jak dzień cały pośród letniéj spieki

Błąkał się strzelec młody; stanął nad strumieniem,

Długo poglądał wkoło i rzecze z westchnieniem

"Chcę ją widzieć nim kraj ten opuszczę na wieki,

"Chcę widzieć nie widziany". Wtém leci z za rzeki

Konna łowczyni strojna Diany odzieniem,

Wstrzymuje konia, staje, zwraca się wejrzeniem

Zapewne jechał za nią towarzysz daleki.

Strzelec cofnął się, zadrżał i oczy Kaima

Zataczając po drodze gorzko się uśmiechał,

Drżącą ręką broń nabił, dąsa się i zżyma,

Odszedł nieco, jakoby swej myśli zaniechał.

Wtem dojrzał mgłę kurzawy, wzniesioną broń trzyma,

Bierze na cel, mgła bliżej - lecz nikt nie nadjechał.

X. BOGOSŁAWIEŃSTWO

s PETRARKI.

Błogosławiony rok ów, miesiąc i niedziela,

I dzień ów, i dnia cząstka, i owa godziną,

I chwila, i to miejsce, gdzie moja dziewczyna

Uczucia mi natchnęła, choć ich nie podziela.


Błogosławione oczki blasku i wesela,

Skąd amorek wygląda i łuczek napina,

Błogosławiony łuczek, strzałki i chłopczyna,

Co do mnie wówczas strzelił, ach! i dotąd strzela.

Błogosławię ci piérwsza piosnko nieuczona,

Którą odbiły lasy domowe i rzeki,

Którą potém ojczysta powtarzała strona.

Błogosławię ci, pióro, którém w czas daleki

Wsławiłem Ją, i moją pierś błogosławiona,

W któréj Laura mieszkała i mieszka na wieki.

XI. REZYGNACYA.

Nieszczęśliwy kto próżno o wzajemność woła,

Nieszczęśliwszy jest kogo próżne serce nudzi,

Lecz ten u mnie ze wszystkich nieszczęśliwszy ludzi,

Kto nie kocha, że kochał, zapomniéć nie zdoła.

Widząc jaskrawe oczy i bezwstydne czoła,

Pamiątkami zatruwa rozkosz, co go łudzi;

A jeśli wdzięk i cnota czucie w nim obudzi,


Nie śmie z przekwitłém sercem iść do stóp anioła.

Albo drugimi gardzi, albo siebie wini,

Minie ziemiankę, z drogi ustąpi bogini,

A na obiedwie patrząc żegna się z nadzieją.

I serce ma podobne do dawnéj świątyni,

Spustoszałéj niepogód i czasów koleją,

Gdzie bóstwonie chce mieszkać, a ludzie nie śmieją.

XII. DO ***

Patrzysz mi w oczy, wzdychasz, zgubna twa prostota,

Lękaj się jadu, który w oczach źmii płonie,

Uciekaj nim cię oddech zatruty owionie,

Jeśli nie chcesz kląć reszty twojego żywota.

Szczerość, jeszcze mi jedna pozostałą cnota;

Wiedz że niegodny ogień zapalasz w mém łonie,

Lecz umiém żyć samotny, i po cóż przy zgonie

Ma się wikłać w me losy niewinna istota?

Lubię rozkosz, lecz zwodzić nadto jestem dumny

Tyś dziecko, mnie namiętne przepaliły bole,


Tyś szczęśliwa, twe miejsce w biesiadników kole,

Moje, gdzie są przeszłości smętarze i trumny.

Młody bluszczu, zielone obwijaj topole,

Zostaw cierniom grobowe otaczać kolumny

XIII.

Piérwszy raz jam niewolnik z mojéj rad niewoli,

Patrzę na ciebie, s czoła nie znika pogoda,

Myślę o tobie, z myśli nie znika swobodą,

Kocham ciebie, a przecież serce mi nie boli.

Nieraz brałem za szczęście chwileczkę swawoli,

Nieraz mię obłąkała wyobraźnią młoda,

Albo słówka zdradliwe i wdzięczna uroda,

Lecz wtenczas i rozkosznéj złorzeczyłem doli.

Nawet owę, gdy owę kochałem niebiankę,

Ileż łez, jaki zapał, jaka niegdyś trwoga,

I żal teraz na samę imienia jéj wzmiankę.

S tobą tylko szczęśliwy, s tobą, moja droga;

Bogu chwała, że taką zdarzył mi kochankę,


I kochance, że uczy chwalić Pana Boga.

XIV.

Luba! ja wzdycham, pamięć niebieskiéj pieszczoty

Trują mi okropnego rozmyślania chwile.

Ach! może serce twoje, co cierpiało tyle,

Może, boję się wyrzec, pustoszą zgryzoty.

Luba, i cożeś winna że twych ocząt groty

Tak palące, że usta śmieją się tak mile;

Zbyt ufałaś méj cnocie, zbyt swéj własnej sile,

I nazbyt ognia Stwórca wlał w nasze istoty.

Przewalczyliśmy wiele i dni i tygodni,

Młodzi, zawsze samotni, zawsze z sobą w parze,

I byliśmy oboje długo siebie godni.

Teraz ach! pójdę łzami oblewać ołtarze,

Nie będę mojéj żebrać przebaczenia zbrodni,

Tylko niech mię Bóg twoją zgryzotą nie karze.

XV. DZIEŃDOBRY.

Dzieńdobry! nie śmiem budzić, o wdzięczny widoku!

Jéj duch na poły w rajskie wzleciał okolice,

Na poły został boskie ożywiając lice,

Jak słońce na pół w niebie, pół w srébrnym obłoku.

Dzieńdobry! już westchnęła, błysnął promyk w oku,

Dzieńdobry, już obraża światłość twe źrenice,

Naprzykrzają się ustom muchy swawolnice,

Dzieńdobry, słońce w oknach, ja przy twoim boku.

Niosłem słodszy dzień dobry, lecz twe senne wdzięki

Odebrały mi śmiałość; niech się wprzódy dowiém

Z łaskawém wstajesz sercem? z orzeźwionym zdrowiem?

Dzieńdobry, nie pozwalasz ucałować ręki?

Każesz odejść, odchodzę, oto masz sukienki,

Ubierz się i wyjdź prędko - dzieńdobry ci powiem.

XVI. DOBRANOC.

Dobranoc! już dziś więcéj nie będziem bawili,

Niech snu anioł modremi skrzydły cię otoczy,

Dobranoc, niech odpoczną po łzach twoje oczy,

Dobranoc, niech się serce pokojem zasili.


Dobranoc! s każdéj ze mną przemówionéj chwili,

Niech zostanie dźwięk jakiś cichy i uroczy,

Niechaj gra w twoim uchu, a gdy myśl zamroczy,

Niech się mój obraz sennym źrenicom przymili.

Dobranoc! obróć jeszcze raz na mnie oczęta,

Pozwól lica - Dobranoc -chcesz na sługi klasnąć?

Daj mi pierś ucałować - Dobranoc, zapięta.

- Dobranoc, już uciekłaś, i drzwi chcesz zatrzasnąć.

Dobranoc ci przez klamkę, niestety! zamknięta!

Powtarzając dobranoc nie dałbym ci zasnąć.

XVII. DOBRYWIECZÓR.

Dobrywieczór! on dla mnie najsłodszém życzeniem;

Nigdy, czyto przed nocą dzieli nas zapora,

Czyli mię ranna znowu przywołuje pora,

Nie żegnam się, ni witam s takim zachwyceniem,

Jak w tę chwilę, wieczornym ośmielony cieniem;

Ty nawet, milczéć rada i płonić się skora,

Gdy usłyszysz życzenie dobrego wieczora,


Żywszém okiem, głośniejszém rozmawiasz westchnieniem.

Niechaj dzieńdobry wschodzi tym co społem żyją,

Objaśniać pracę, która ich ręce jednoczy;

Dobranoc niech szczęśliwych kochanków otoczy,

Gdy z rozkoszy kielicha trosk osłodę piją;

A tym co się kochają i swą miłość kryją,

Dobrywieczór niech przyćmi zbyt wymowne oczy.

XVIII. DO D. D.

WIZYTA.

Ledwie wnijdę, słów kilka przemówię z nią samą;

Jużci dzwonek przerażą, wpada galonowy,

Za nim wizyta, za nią ukłony, rozmowy,

Ledwie wizyta z bramy, już druga za bramą.

Gdybym mógł, progi wilczą otoczyłbym jamą,

Stawiłbym lisie pastki, kolczate okowy,

A jeśli niedość bronią, uciecbym gotowy

Na tamten świat stygową zasłonić się tamą.

O przeklęty nudziarzu! ja liczę minuty,

Jak zbrodniarz co go czeka ostatnia katusza,

Ty pleciesz błahe dzieje wczorajszéj reduty.

Już bierzesz rękawiczki, szukasz kapelusza,

Teraz odetchnę nieco, wstąpi we mnie dusza,

O bogi! znowu siada, siedzi jak przykuty!

XIX. DO WIZYTUJĄCYCH.

Pragniesz miłym być gościem, czytaj rady moje,

Niedość wszedłszy donosić o czém wszyscy wiedzą,

Że dzisiaj tam walcują, ówdzie obiad jedzą,

Zboże tanie, deszcz pada, w Grecyi rozboje.

Jeśli w salonie znajdziesz bawiących się dwoje,

Zważaj czy cię z ukłonem, z rozmową uprzedzą,

Czyli daleko jedno od drugiego siedzą,

Czy wszystko jest na miejscu, czy w porządku stroje.

Jeśli pani co wyraz zaśmiać się gotowa,

Choć usta śmiać się nie chcą; jeśli panicz z boku

Pogląda i zegarek dobywa i chowa,

I grzeczność ma na ustach a cóś złego w oku:

Wiesz jak ich trzeba witać? Bywaj zdrów, bądź zdrowa;

A kiedy ich masz znowu odwiedzić? - po roku.

XX. POŻEGNANIE.

DO D. D.

Odpychasz mię? - czém twoje serce już postradał?

Lecz jam go nigdy nie miał; - czyli broni cnota?

Lecz ty pieścisz innego; czy że nie dam złota?

Lecz jam go wprzódy nie dał a ciebie posiadał.

I nie darmo; choć skarbów przed tobąm nie składał,

Ale mi drogo każda kupiona pieszczota,

Na wagę duszy mojéj, pokojem żywota;

Dla czegoż mię odpychasz? nadaremniem badał.

Dziś odkrywam łakomstwo nowe w sercu twojém,

Pochwalnych wiérszy chciałaś; marny pochwał dymie!

Dla nich więc igrasz z bliźnich szczęściem i pokojem?

Nie kupić Muzy! W każdym ślizgałem się rymie,

Gdym szedł na Parnas z lauru wieńczyć cię zawojem,

I ten wiérsz wraz mi stwardniał, żem wspomniał twe imię.

XXI. DANAIDY.

Płci piękna! gdzie wiek złoty, gdy za polne kwiaty,

Za haftowane kłosem majowe sukienki,

Kupowano panieńskie serduszka i wdzięki,

Gdy do lubéj gołębia posyłano w swaty?

Dzisiaj wiekisą tańsze a droższe zapłaty.

Ta któréj złoto daję, prosi o piosenki;

Ta któréj serce daję, żądała méj ręki;

Ta którą opiéwałem, pyta, czym bogaty.

Danaidy! rzucałem w bezdeń waszéj chęci

Dary, pieśni, i we łzach roztopioną duszę;

Dziś z hojnego jam skąpy, s czułego szyderca.

A choć mię dotąd jeszcze nadobna twarz nęci,

Choć jeszcze was opiéwać i obdarzać muszę,

Lecz dawniej wszystko dałbym, dziś wszystko - prócz serca.

XXII. EXKUZA.

Nuciłem o miłostkach w rówieńników tłumie,

Jedni mię pochwalili, a drudzy szeptali:

Ten wieszcz kocha się tylko, męczy się i żali,

Nic innego nie czuje, lub śpiewać nie umie.

W dojrzalsze wchodząc lata, przy starszym rozumie,

Czemu serce płomykiem tak dziecinnym pali?

Czyliż mu na to wieszczy głos bogowie dali,

Aby o sobie tylko w każdéj nucił dumie?

Wielkomyślna przestroga! - wnet z górnemi duchy

Alcejski chwytam bardon, i strojem Ursyna

Ledwiem zaczął przegrywać, aż cała drużyna

Rozpiérzchła się unosząc zadziwione słuchy;

Zrywam struny i w Letę ciskam bardon głuchy.

Taki wieszcz jaki słuchacz.

Sonety Krymskie

Wer den Dichter will verstehen

Muss in Dichters Lande gehen.

Göthe im Chuld Nameh

TOWARZYSZOM

PODRÓŻY KRYMSKIEJ

AUTOR.

I. STEPY AKERMAŃSKIE.

Wpłynąłem na suchego przestwór Oceanu,

Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi,

Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi,

Omijam koralowe ostrowy burzanu.

Już mrok zapada, nigdzie drogi ni kurhanu;

Patrzę w niebo, gwiazd szukam, przewodniczek łodzi;

Tam zdala błyszczy obłok? tam jutrzenka wschodzi?

To błyszczy Dniestr, to weszła lampa Akermanu.

Stójmy! - jak cicho! - słyszę ciągnące żórawie,

Którychby nie dościgły źrenice sokoła;

Słyszę kędy się motyl kołysa na trawie,

Kędy wąż śliską piersią dotyka się zioła.

W takiéj ciszy! - tak ucho natężam ciekawie,

Że słyszałbym głos z Litwy, - jedźmy, nikt nie woła.

II. CISZA MORSKA.

na wysokości Tarkankut.

Już wstążkę pawilonu wiatr zaledwie muśnie,

Cichemi gra piersiami rozjaśniona woda;

Jak marząca o szczęściu narzeczona młoda,


Zbudzi się aby westchnąć, i wnet znowu uśnie.

Żagle, nakształt chorągwi gdy wojnę skończono,

Drzémią na masztach nagich; okręt lekkim ruchem

Kołysa się, jak gdyby przykuty łańcuchem;

Majtek wytchnął, podróżne rozśmiało się grono.

O morze! pośród twoich wesołych żyjątek

Jest polip co śpi na dnie gdy się niebo chmurzy,

A na ciszę długimi wywija ramiony.

O myśli! w twojéj głębi jest hydra pamiątek,

Co śpi wpośród złych losów i namiętnéj burzy;

A gdy serce spokojne, zatapia w niém szpony.

III. ŻEGLUGA.

Szum większy, gęściéj morskie snują się straszydła,

Majtek wbiegł na drabinę, gotujcie się dzieci!

Wbiegł, rozciągnął się, zawisł w niewidzialnéj sieci,

Jak pająk czatujący na skinienie sidła.

Wiatr! - wiatr! - dąsa się okręt, zrywa się z wędzidła,

Przewala się, nurkuje w pienistéj zamieci,


Wznosi kark, zdeptał fale, i skróś niebios leci,

Obłoki czołem sieka, wiatr chwyta pod skrzydła.

I mój duch masztu lotem buja śród odmętu,

Wzdyma się wyobraźnia jak warkocz tych żagli,

Mimowolny krzyk łączę z wesołym orszakiem;

Wyciągam ręce, padam na piersi okrętu,

Zdaję się że pierś moja dopędu go nagli,

Lekko mi! rzezwo! lubo! wiém co to być ptakiem.

IV. BURZA.

Zdarto żagle, stér prysnął, ryk wód, szum zawiei,

Głosy trwożnéj gromady, pomp złowieszcze jęki,

Ostatnie liny majtkom wyrwały się z ręki,

Słońce krwawo zachodzi, z niém reszta nadziei.

Wicher z tryumfem zawył, a na mokre góry

Wznoszące się piętrami z morskiego odmętu,

Wstąpił geniusz śmierci i szedł do okrętu,

Jak żołnierz szturmujący w połamane mury.

Ci leżą napół martwi, ów załamał dłonie,


Ten w objęcia przyjaciół żegnając się pada,

Ci modlą się przed śmiercią, aby śmierć odegnać.

Jeden podróżny siedział w milczeniu na stronie

I pomyślił: szczęśliwy kto siły postrada,

Albo modlić się umié, lub ma s kim się żegnać.

V. WIDOK GÓR ZE STEPÓW KOZŁOWA.

PIELGRZYM I MIRZA.

Pielgrzym.

Tam? czy Allah postawił wpoprzek morze lodu?

Czy aniołom tron odlał z zamrożonéj chmury?

Czy Diwy z ćwierci lądu dźwignęli te mury,

Aby gwiazd karawanę nie puszczać ze wschodu?

Na szczycie jaka łuna! pożar Carogrodu!

Czy Allah, gdy noc chylat rozciągnęła bury,

Dla światów żeglujących po morzu natury,

Tę latarnię zawiesił śród niebios obwodu?

Mirza

Tam? - Byłem; zima siedzi, tam dzioby potoków

I gardła rzek widziałem pijące z jéj gniazda.

Tchnąłem, z ust mych śnieg leciał, pomykałem kroków

Gdzie orły dróg nie wiedzą, kończy się chmur jazda,

Minąłem grom drzémiący w kolebce z obłoków,

Aż tam gdzie nad mój turban była tylko gwiazda.

To Czatyrdah!

Pielgrzym

Aa!!

VI. BAKCZYSARAJ.

Jeszcze wielka, już pusta Girajów dziedzina!

Zmiatane czołem baszów ganki i przedsienia,

Sofy trony potęgi, miłości schronienia,

Przeskakuje szarańcza, obwija gadzina.

Skróś okien różnofarbnych powoju roślina,

Wdzierając się na głuche ściany i sklepienia,

Zajmuje dzieło ludzi w imię przyrodzenia,

I pisze Balsazara głoskami "RUINA".

W środku sali wycięte z marmuru naczynie,

To fontanna haremu, dotąd stoi cało,

I perłowe łzy sącząc woła przez pustynie:

Gdzież jesteś o miłości, potęgo i chwało?

Wy macie trwać na wieki, źródło szybko płynie,

O hańbo! wyście przeszły, a źródło zostało.

VII. BAKCZYSARAJ W NOCY.

Rozchodzą się z dżamidów pobożni mieszkańce,

Odgłos izanu w cichym gubi się wieczorze,

Zawstydziło się licem rubinowym zorze,

Srébrny król nocy dąży spocząć przy kochance.

Błyszczą w haremie niebios wieczne gwiazd kagańce,

Śród nich po safirowym żegluje przestworze

Jeden obłok, jak senny łabędź na jeziorze,

Pierś ma białą a złotem malowane krańce.

Tu cień pada z menaru i wierzchu cyprysa,

Dalej czernią się kołem olbrzymy granitu,

Jak szatany siedzące w dywanie Eblisa

Pod namiotem ciemności; niekiedy z ich szczytu

Budzi się błyskawica i pędem Farisa

Przelatuje milczące pustynie błękitu.

VIII. GRÓB POTOCKIÉJ.

W kraju wiosny pomiędzy rozkosznemi sady

Uwiędłaś młoda różo! bo przeszłości chwile,

Ulatując od ciebie jak złote motyle,

Rzuciły w głębi serca pamiątek owady.

Tam na północ ku Polsce świécą gwiazd gromady,

Dlaczegoż na téj drodze błyszczy się ich tyle?

Czy wzrok twój ognia pełen nim zgasnął w mogile,

Tam wiecznie lecąc jasne powypalał ślady?

Polko, i ja dni skończę w samotnéj żałobie;

Tu niech mi garstkę ziemi dłoń przyjazna rzuci.

Podróżni częstoprzy twym rozmawiają grobie,

I mnie wtenczas dźwięk mowy rodzinnéj ocuci;

I wieszcz samotną piosnkę dumając o tobie,

Ujrzy bliską mogiłę, i dla mnie zanuci.

IX. MOGIŁY HAREMU.

Mirza do Pielgrzyma.

Tu z winnicy miłości niedojrzałe grona

Wzięto na stół Allaha; tu perełki Wschodu,


Z morza uciech i szczęścia, porwała za młodu

Truna koncha wieczności do mrocznego łona.

Skryła je niepamięci i czasu zasłona,

Nad niemi turban zimny błyszczy śród ogrodu,

Jak buńczuk wojska cieniów, i ledwie u spodu

Zostały dłonią Gaura wyryte imiona.

O wy róże edeńskie! u czystości stoku

Odkwitnęły dni wasze pod wstydu liściami,

Na wieki zatajone niewiernemu oku.

Teraz grób wasz spójrzenie cudzoziemca plami,

Pozwalam mu - darujesz o wielki Proroku!

On jeden z czudzoziemców poglądał ze łzami.

X. BAJDARY.

Wypuszczam na wiatr konia i nie szczędzę razów:

Lasy, doliny, głazy, w kolei, w natłoku

U nóg mych płyną, giną jak fale potoku;

Chcę odurzyć się, upić tym wirem obrazów.

A gdy śpieniony rumak nie słucha rozkazów,


Gdy świat kolory traci pod całunem mroku,

Jak w rozbitém zwierciedle, tak w mém spiekłém oku,

Snują się mary lasów i dolin i głazów.

Ziemia śpi, mnie snu niema, skaczę w morskie łona,

Czarny wydęty bałwan z hukiem na brzeg dąży,

Schylam ku niemu czoło, wyciagam ramiona,

Pęka nad głową fala, chaos mię okrąży,

Czekam aż myśl jak łódka wirami kręcona,

Zbłąka się i na chwilę w niepamięć pogrąży.

XI. AŁUSZTA W DZIEŃ.

Już góra z piersi mgliste otrząsa chylaty,

Rannym szumi namazem niwa złotokłosa,

Kłania się las i sypie z majowego włosa,

Jak z różańca kalifów, rubin i granaty.

Łąka w kwiatach, nad łąką latające kwiaty

Motyle różnofarbne, niby tęczy kosa,

Baldakimem z brylantów okryły niebiosa;

Daléj sarańcza ciągnie swój całun skrzydlaty.

A kędy w wodach skała przegląda się łysa,

Wre morze i odparte z nowym szumem pędzi;

W jego szumach gra światło jak w oczach tygrysa,

Sroższą zwiastując burzę dla ziemskiéj krawędzi;

A na głębini fala lekko się kołysa,

I kąpią się w niéj floty i stada łabędzi.

XII. AŁUSZTA W NOCY.

Rzeźwią się wiatry, dzienna wolnieje posucha,

Na barki Czatyrdahu spada lampa światów,

Rozbija się, rozlewa strumienie szkarłatów,

I gaśnie. Błędny pielgrzym ogląda się, słucha:

Już góry poczerniały, w dolinach noc głucha,

Źródła szemrzą jak przez sen na łożu z bławatów,

Powietrze tchnące wonią, tą muzyką kwiatów,

Mówi do serca głosem tajemnym dla ucha.

Usypiam pod skrzydłami ciszy i ciemnoty;

Wtém budzą mię rażące meteoru błyski,

Niebo, ziemię i góry oblał potop złoty!

Nocy wschodnia! ty nakształt wschodniéj odaliski,

Pieszczotami usypiasz, a kiedym snu bliski,

Ty iskrą oka znowu budzisz do pieszczoty.

XIII. CZATYRDAH.

MIRZA.

Drżąc muślemin całuje stopy twéj opoki,

Maszcie Krymskiego statku, wieki Czatyrdachu!

O minarecie świata! o gór padyszachu!

Ty nad skały poziomu uciekłszy w obłoki,

Siedzisz sobie pod bramą niebios, jak wysoki

Gabryel pilnujący edeńskiego gmachu.

Ciemny las twoim płaszczem, a janczary strachu

Twój turban z chmur haftują błyskawic potoki.

Nam czy slońce dopieka, czylimgła ocienia,

Czy sarańcza plon zetnie, czy gaur pali domy;

Czatyrdachu, ty zawsze głuchy, nieruchomy,

Między światem i niebem jak drogman stworzenia,

Podesławszy pod nogi ziemie, ludzi, gromy,

Słuchasz tylko, co mówi Bóg do przyrodzenia.


XIV. PIELGRZYM.

U stóp moich kraina dostatków i krasy,

Nad głową niebo jasne, obok piękne lice;

Dlaczegoż stąd ucieka serce w okolice

Dalekie, i niestety! jeszcze dalsze czasy?

Litwo! piały mi wdzięczniéj twe szumiące lasy,

Niż słowiki Bajdaru, Salhiry dziewice;

I weselszy deptałem twoje trzęsawice,

Niż rubinowe morwy, złote ananasy.

Tak daleki! tak różna wabi mię ponęta;

Dlaczegoż roztargniony wzdycham bezustanku,

Do téj którą kochałem w dni moich poranku?

Ona w lubéj dziedzinie, która mi odjęta,

Gdzie jéj wszystko o wiernym powiada kochanku;

Depcąc świéże me ślady czyż o mnie pamięta?

XV. DROGA NAD PRZEPAŚCIĄ W CZUFUT-KALE.

Mirza.

Zmów paciérz, opuść wodze, odwróć nabok lica,

Tu jeździec końskim nogom swój rozum powierza;

Dzielny koń! patrz jak staje, głąb okiem rozmierza,

Uklęka, brzeg wiszaru kopytem pochwyca,

I zawisnął - tam nie patrz, tam spadła źrenica,

Jak w studni Al-Kairu, o dno nie uderza.

I ręką tam nie wskazuj, nie masz u rąk pierza;

I myśli tam nie puszczaj, bo myśl jak kotwica,

Z łodzi drobnéj ciśniona w nieźmierność głębiny,

Piorunem spadnie, morza do dna nie przewierci,

I łodź z sobą przechyli w otchłanie chaosu.

Pielgrzym

Mirzo, a ja spójrzałem! przez świata szczeliny

Tam widziałem - com widział, opowiém - po śmierci,

Bo w żyjących języku nie ma na to głosu.

XVI. GÓRA KIKINEIS.

Mirza.

Spójrzyj w przepaść - niebiosa leżące na dole,

To jest morze; - śród fali zda się że ptak-góra,

Piorunem zastrzelony, swe masztowe pióra

Roztoczył kręgiem szérszym niż tęczy półkole,

I wyspą śniegu nakrył błękitne wód pole.

Ta wyspa żeglująca w otchłani - to chmura!

Z jéj piersi na pół świata spada noc ponura;

Czy widzisz płomienistą wstążkę na jéj czole?

To jest piorun! - lecz stójmy, otchłanie pod nogą,

Musim wąwoz przesadzić w całym konia pędzie;

Ja skaczę, ty z gotowym biczem i ostrogą,

Gdy zniknę z oczu, patrzaj w owe skał krawędzie:

Jeśli tam pióro błyśnie, to mój kołpak będzie;

Jeśli nie, już ludziom nie jechać tą drogą.

XVII. RUINY ZAMKU W BAŁAKŁAWIE.

Te zamki połamane zwaliska bez ładu,

Zdobiły cię i strzegły o niewdzięczny Krymie!

Dzisiaj stérczą na górach jak czaszki olbrzymie,

W nich gad mieszka lub człowiek podlejszy od gadu.

Szczeblujmy na wieżycę, szukam herbów śladu;

Jest i napis, tu może bohatera imię,

Co było wojsk postrachem, w zapomnieniu drzymie,

Obwinione jak robak liściem winogradu.

Tu Grek dłutował w murach Ateńskie ozdoby,

Stąd Italczyk Mongołom narzucał żelaza,

I Mekański przybylec nucił pieśń namaza.

Dziś sępy czarném skrzydłem oblatują groby,

Jak w mieście, które całkiem wybije zaraza,

Wiecznie z baszt powiewają chorągwie żałoby.

XVIII. AJUDAH.

Lubię poglądać wsparty na Judahu skale,

Jak śpienione bałwany, to w czarne szeregi

Ścisnąwszy się buchają, to jak srébrne śniegi

W milionowych tęczach kołują wspaniale.

Trącą sięo mieliznę, rozbiją na fale,

Jak wojsko wielorybów zalegając brzegi,

Zdobędą ląd w tryumfie, i napowrót zbiegi,

Miecą za sobą muszle, perły i korale.

Podobnie na twe serce, o poeto młody!

Namiętność często groźne wzburza niepogody,

Lecz gdy podniesiesz bardon, ona bez twéj szkody

Ucieka w zapomnienia pogrążyć się toni,

I nieśmiertelne pieśni za sobą uroni,

S których wieki uplotą ozdobę twych skroni.