Tadeusz Boy-Żeleński

"Piosenki 'Zielonego Balonika'"

Kilka słów o piosence

"Sokrates, warum treibst du keine Musik?..."(Nietzsche, Geburt der Tragödie)

Było to w Paryżu; któregoś wieczora wałęsałem się wzdłuż bulwarów, gdy nagle zbudził mnie z zamyślenia głos przeraźliwie donośny a zachrypły, który śpiewał, a raczej mówiąc ściślej, darł się co następuje:

Moi j'aime La femme A la folie...

Zdumiony tym niespodziewanym publicznym wyznaniem zwróciłem głowę i ujrzałem następujący obraz: mały sklepik, o ścianach pokrytych od podłogi do sufitu edycjami piosenek, zaś na środku olbrzymi gramofon, z którego mosiężnej gardzieli wychodziły chrypliwe, a bezprzykładnie namiętne dźwięki słyszane przed chwilą. Naokoło tłum ludzi, mężczyzn i kobiet, przeważnie ubogo lub skromnie odzianych i powtarzających półgłosem za tym idealnie cierpliwym i niezmęczonym nauczycielem kuplet piosenki. Za chwilę fala ludzka wydobyła się na ulicę, nucąc już płynnie:

Moi j'aime La femme A la folie...

a wraz nowy tłum przechodniów opanował sklepik. W ten sposób "piosenka dnia" znajduje się w przeciągu kilku godzin na ustach wszystkich, aby nazajutrz ustąpić miejsca innej i zginąć w niepamięci.

I nigdy tak wyraźnie jak wówczas nie odczułem, czym jest we Francji piosenka: jedną z elementarnych potrzeb egzystencji, artykułem spożywczym tak ważnym i niezbędnym jak wino i mąka. To tło trzeba czuć, aby zrozumieć ów genre literacki, który wykwitł z wrodzonej potrzeby odczuwania nie tylko gwałtownych wzruszeń, nie tylko wielkich smutków i radości, ale wprost najpowszedniejszych zjawisk życia codziennego w rytm piosenki.

Stworzenie temu kultowi piosenki trwałej świątyni, a zarazem rynku zbytu było dziełem głośnego Salisa, twórcy Chat noiru. Salis, przy całej "bohemie" obdarzony wielką praktycznością i niepospolitym talentem

organizacyjnym, przeczuł kopalnię złota w tych fajerwerkach dowcipu i szalonych pomysłów, spalanych codziennie z wielkopańską rozrzutnością wśród koleżeńskich zebrań malarskich pracowni i knajp literackich. Rezultat przeszedł najświetniejsze oczekiwania - i dla niego samego i dla nowego genre'u literatury. Z otwarciem tego krateru z żywiołową siłą wybuchnęły talenty zdumiewająco silne i różnorodne. Sentymentalna, urocza piosenka Delmeta, szerokie, dramatyczne akcenta Tyrteusza Montmartre'u Marcela Legay - obok krwawych strof Bruanta, w których migota błysk noża apasza, obok niezmordowanego wabienia samiczki u Gabriela Montoyi, werwy satyrycznej Ferny'ego tylu, tylu innych. Każdy z tych twórców-śpiewaków stwarza swój własny, odrębny rodzaj i każdy jest w nim do dziś dnia nieprześcignionym mistrzem. Z czasem wybuch ten uspokaja się nieco i piosenka płynie spokojniejszym, uregulowanym łożyskiem. Szalone improwizacje ustępują miejsca doskonałej literackiej fakturze; znika coraz bardziej rodzaj macabre(Jehan Rictus), a dominuje natomiast chanson d'actualité, będąca najczęściej chanson rosse(Fursy, Bonnaud, Numa Blès, Hyspa inni). Jest to śpiewana migawkowa kronika bieżącego życia od najdrobniejszych wydarzeń miejscowych aż do największych faktów politycznych, traktowanych co najmniej równie lekko. Ot, bierze się trochę życia na słomkę i wydmuchuje bańki okrągłe, błyszczące i niknące wchwilę po urodzeniu.

Rozumie się samo przez się, że stałym, niejako oficjalnym przedmiotem nieskończonych konceptów i zabawy jest przede wszystkim pomazaniec narodu, prezydent Republiki. Można by mieć wrażenie, że każdorazowy prezydent tak długo zasiada na swoim quasi-królewskim krześle, dopóki piosenka nie wyciśnie z jego osoby i sytuacji całej możebnej sumy humoru i komizmu: po czym siłą rzeczy naród musi przystąpić do wyboru nowej głowy. Wraz ze swoim naczelnikiem dzieli ten los każdorazowy rząd, bez względu na jego wartość i istotę. I zaprawdę, niebezpiecznym jest objawem dla osobistości politycznej, jeżeli nazwisko jej nie defiluje stale w szarżach paryskich kabaretów. Nie z byle kogo Paryż śmiać się raczy i nie lada znaczenia i popularności trzeba, aby na to wyróżnienie zasłużyć. I nie jest to bynajmniej satyra polityczna, wynikła z bólu, z siły przekonania; jest to raczej owa blague w najlepszym paryskim znaczeniu: obracanie w świetle dowcipu wszystkimi powierzchniami danego przedmiotu, aby zamigotał całym snopem iskierek wesołości.

A zresztą zdaje się, że te zakłady, w których co wieczora ośmiesza się

dobrodusznie a dotkliwie oficjalnych reprezentantów narodu, zdobyły sobie już stanowisko wprost jako instytucje użyteczności publicznej. Jako dowód może świadczyć, że jeżeli jakiś utalentowany piosenkarz engueule le gouvernement przez szereg lat i czyni to ze znacznym powodzeniem, to zostaje nagrodzonym przez ten sam gouvernement palmami akademickimi(mało zresztą szanowanymi na estradzie kabaretowej); jeżeli zaś ataki jego odznaczają się szczególniejszą werwą i dowcipem, to może marzyć i o czerwonej wstążeczce legii honorowej. Być może, że jest w tym traktowaniu rzeczy i głębszy podkład; że piosenka jest tą klapą bezpieczeństwa, którą niewinnie wyładowuje się stale wszelkie niezadowolenie, nie grożąc niebezpiecznym nagromadzeniem. Kto się śmieje, ten nie jest groźny; podejrzani są tylko ci ludzie, którzy się nigdy nie śmieją.

Będąc przed laty po raz pierwszy w Paryżu, zakochałem się od pierwszej chwili w paryskiej piosence, szukałem jej wszędzie, refreny jej dźwięczały mi bez ustanku w uszach. Kiedy po latach kilku znowu danym mi było usłyszeć starą, a tak nieskończenie wesołą, klasyczną nutę Chat noiru:

Un jeune homm' venait de se pendre Dans la forêt de Saint Germain

czułem, że jak Sienkiewiczowskiemu Latarnikowi(jeżeli wolno się tak wyrazić) łzy napływają mi do oczu. Miłość ta byłaby najpewniej zeszła ze mną do grobu bez konsekwencji, gdyby nie powstanie "Zielonego Balonika", które wydobyło z każdego z nas jakieś ziarenko wesołości, drzemiące przeważnie dość głęboko wobec niewesoło usposabiających warunków naszego życia.

Pisane w r. 1907.

W ścisłym przyjacielskim kółku, bez myśli o prasie drukarskiej, rodziły się te piosenki, przeznaczone na zabawę jednego wieczoru. Dziś, kiedy, po kilku latach, przeglądam je przed powtórnym oddaniem do druku, spostrzegam, iż wiele z nich już trąci myszką, wiele, kreślonych na kolanie, razi dotkliwie swym niedbalstwem moje klasyczne zamiłowania; niechaj jednak znajdąsię tu razem jako historyczny dokument owego przelotnego okresu, w którym niewinna wesołość i pustota stukały nieśmiało i boczną furteczką do wrót "pałaców sterczących dumnie" naszej bardzo dostojnej pani Literatury.

Wiersz inauguracyjny na otwarcie piątego

sezonu "Zielonego Balonika"

Już się piąta zima znaczy, Jak w tych starych murów cieniu, Walczym, z odwagą rozpaczy, Przeciw mózgów rozmiękczeniu. Walczym mężnie, lecz bez wiary Przeciw tej krakowskiej hydrze, Patrząc, rychłoli ofiary I z naszego grona wydrze. Przeżyliśmy tu, w tej sali, Pięć lat naszych młodych rojeń, Tutaj życieśmy czerpali Z tak zwanej czary upojeń. Weszliśmy w te ciche bramy W naszych lat młodzieńczych wiośnie, Niewinni jak dziecię mamy, Gdy pierś jej tuli radośnie. Weszliśmy w serc naszych bieli Do tej komnaty zdradzieckiej, Czyści, niby po kąpieli Szambelan doktor Lubecki. Weszliśmy pełni zapału, Że zmienimy świata kolej, Że stworzymy, choć pomału, Polskę, co ma we łbie olej... Nie broniąc się przed męczeństwem Nieśliśmy siły najlepsze; W pogoni za człowieczeństwem Bywaliśmy jako wieprze... By zdobyć pogląd niezłomny Na cnotę i na występek, W grzechów kałuży ogromnej Nurzaliśmy się po pępek. Dzisiaj, gdy pierwsza siwizna Bieli naszą skroń znużoną, Patrzymy, zali Ojczyzna Przyjęła ofiarę oną...? Czy który z nas, choć w mogile,(łezka) Tej pociechy kiedy zazna, By nas naród wspomniał mile, Niby król swojego błazna...? Lecz dalej! co bądź nas spotka, Co bądź przypadnie nam w zysku, Czy trudów nagroda słodka, Czy tylko sińce na pysku; Czyli pierzchną mroków cienie, Czy się los zawistny uprze, By następne pokolenie Było w Polsce jeszcze głupsze, Czyli czeka nas podzięka, Czy też obrzucą nas błotem, Niech płynie nowa piosenka, Niech się pluska w winie złotem, Niechaj śwista, niechaj warczy, Niby bąk podcięty batem, Zanim przyjdzie uwiąd starczy, Jeszcze się pobawmy światem! A kiedyś przyszłość odpowi, Gdy nowych dni wejdą brzaski, Kto lepiej służył krajowi, Luto- czy też Siero-sławski!

Pisane w r. 1909.

Nowa pieśń o rydzu

czyli jak Jan Michalik został mecenasem sztuki

czyli niezbadane są drogi opatrzności

Nuta:

Zdarzyło się raz Jadwidze, Poszła do lasu na rydze... Miał se Michalik cukiernię,Kupczył w niej trzeźwo i wiernie, Kawusia, ciastka i pączki, Zapłata z rączki do rączki. Kredytu śmiertelny był on wróg, Toteż mu za to poszczęścił Bóg, Że serce dla golców miał z głazu, Nie zrobił benkełe ni razu. Każdy stan swoje ma smutki: Toteż w czas niezmiernie krótki W ów lokal znany z trzeźwości Dziwnych sprowadził czart gości. W pobliżu świątynia stała sztuk, Stamtąd się zakradł najpierwszy wróg, Malarze lokal obsiedli, Iżby w nim pili i jedli. Dziwi się wszystko w tej budzie, Cóż tu się schodzą za ludzie! Chłop w chłopa dziki, kosmaty, A portki na nim na raty. "Hej, chłopak, wiśniówki dawać w cwał!" Wygolił dwanaście tak jak stał, I mówi: ciasteczka i trunek Wpiszesz pan na mój rachunek. Przez dwa tygodnie już co dzień Jadł i pił obcy przychodzień, Wreszcie Michalik nieśmiało Należność podaje całą. Czterdzieści sześć koron! ech, to nic, Dodaj pan te cztery, masz tu szkic, Przylepisz go pan do ściany, Będziesz miał lokal ubrany. Cóż było począć z tym drabem? Więc po wzdraganiu dość słabem Zrozumiał biedny gospodarz, Co to jest popyt i podaż. I od tej chwili codziennie już Lała się wóda z ogromnych kruż, Michalik patrzy i patrzy, A mur ma coraz pstrokatszy. Co potem jeszcze się działo, Gadać by trzeba niemało, Dość że ta buda od dawna Już w całej Polsce jest sławna. Wszystko oglądać ją pędzi w skok Do Michalika na five-o-clock: Kołtun z prowincji czy z miasta Z otwartą gębą żre ciasta. Sprobuj zaglądnąć w zapusty Do Michalika o szóstej: Kogóż tam nie ma! sam powidz, Nawet Rachela z Bronowic! Oj pa-, oj pa- nie Michalik A gdzież tyż tu jest jaki katolik? Karmcież mi dobrze go, proszę, By się nie skurczył po trosze... W końcu Michalik na serio Zaczął brać swoją galerią, Uderzyło mu do głowy, Że taki sklep ma morowy. Hej,panie Mączyński, panie Frycz, Bierzcie, co chcecie, nie szczędźcie nic, Urządźcie pięknie mi sale Niech się przed światem pochwalę. Chwycili pędzle, ołówki, Poszli po rozum do główki, I mówią: cztery tysiączki Bulić tu z rączki do rączki. Oj Mi-, oj Mi-, oj Mi- chalik Powiedz mi, chłopie, czyś ty się wścik? Strasznie zmieniły się czasy, Płać złotem za te figlasy. Nie mamy w Polsce monarchy, Same w niej golce lub parchy: Michalik został nam jeden, By sztuki stworzyć w niej Eden. Oj ry-, oj ry-, oj ry- cerzu nasz, Sztandarów świętych ty trzymaj straż, Będziem cię doić jak brata, Byleś nam długie żył lata.

Co mówili w kościele u Kapucynów

Pieśń dziadkowa

Posłuchajcie ludkowie, Co wam dziadek opowie: Niech nastawi każdy ucha, Bo to mądra jest psiajucha, Z niejednej flaszki pijał. Wiecie wy, chamskie gnaty, Z kiem ja jezdem żeniaty? W kościele moja babina Baczy, by każda hrabina Miała do mszy stołeczek. Przy tej duchownej pieczy Słyszy też różne rzeczy, Co tam sobie parle franse Wygadują za romanse, Okrutne wszeteczeństwa. W przedostatnią niedzielę W kapuceńskim kościele, Mówiła mi moja starka, Straśna beła tam pogwarka O jakimsiś Baloniku. Rzecze pani nieftóra: To Sodoma, Gomóra; Niewidziane rzeczy w świecie, Co oni w tym taburecie Tfu! nikiej zwykłe świnie. Schodzom się do piwnice, Zapalone trzy świce, Drzwi nie wprzódzi się otwiera, Aż fto imię Lucypera Po trzy razy zawoła. Kompanija wesoła Ozbira się do goła, Potem jakieś śtuczne tańce Wyprawiają te pohańce, Wstyd mówić: jakieś macice. Wszystko se tak używa, Choć niejedna już siwa; Niejedna - boskie skaranie - W odmienionym chodzi stanie, A i tak se folguje. Z harakiem stoi balia, Pije cała kanalia, Od rzeźbiarza do maljarza Każdy pysk do balii wraża I bez pamięci chłepce. Beł tam młody chłopczyna, Zwą go jakoś... Stasina: Jak nie weźmie płakać, prosić, Że pić nie fce,że ma dosyć: Przemocą w gardło leją. Jensza bestia - tak gruba - Straśnie sprośna choroba: Do syćkiego ten ci pirszy, Wszeteczne im składa wirsze Na to rajskie wesele. W wielkiej on ci tam chwale Gra na klawicymbale, Wszytkie głosem mu wtórują, Po brzuchu go przyklepują, Niby że pirsza świnia. Jenszy na łbie ma kłaki Jak u jakiej pokraki - Ponoś jaże jest ze Żmudzi; Co ten gębą napaskudzi, To ratuj Chryste Panie! Mówią o nim dochtory, Że na rozum jest chory: Bo do kobit tak się bierze, Zamiast użyć jak należy, Ino gada plugastwa. Jenszy znów do krotofil: Wołajom go Teofil; Żółtą brode se fryzuje, Szpetne figle pokazuje, Baby skrzeczą z radości. Że jest chłop jak się patrzy, Niejedna się zapatrzy: Potem dziwią się ludziska, Choć nie krewny, zasie z pyska Wykapany Teofil. Jak się syto napiją, Dość se gębów pobiją, Potem liga wszystko społem, Fto na stole, fto pod stołem, Gorzej niźli źwirzęta. Taką mają zabawę Te odmieńce plugawe, Co się same - Panie święty - Przezywają dekadenty, Po polsku: takie syny! Tak gadali w niedzielę W kapuceńskim kościele: Nie strzymałek ciekawości, Przywlekłek tu stare kości, Niech się dziaduś napatrzy...

Pisane w r. 1906.

Pochwała ojcostwa

Pieśń napisana na uczczenie radosnego zdarzenia w rodzinie dyrektora "Zielonego Balonika", a poprzedzona dwiema strofkami treści ogólnofilozoficznej.

Nuta: Danse du ventre

Życie ludzkie na pozór to zwykły kawał, Lecz on nie jest tak prosty, jak by się zdawał, Ledwie się wyznasz na niem, Jużeś jest starym draniem: Kiedyś taki rozumny, Właźże do trumny... Jednakowo dla wszystkich świat ten się kręci, W mózgu zasad przybywa, a w żyłach rtęci... Reumatyzmy już łupią, Coraz bardziej jest głupio, Czują już nasze kości Przedsmak wieczności... Z czymże staniesz przed Stwórcą, miły Stasinku, Gdy napełnisz niebiosa zapachem kminku? Tam już skończy się blaga, Rozbiorą cię do naga,Nikt się tam nie przestraszy Białych kamaszy... Na początek spróbujesz łgać na potęgę; Wówczas Pan Bóg otworzy ogromną księgę: Stanisław Sierosławski - Odkrycia, wynalazki, I kobiece ramoty Każdej soboty... I Stwórca wyda wyrok zwięźle i krótko: Mój Stasinku, właściwie to jest malutko, Za to żeś żył tak marnie, Będziesz cierpiał męczarnie, Robił numer niedzielny W prasie piekielnej. Rozpłacze się Stasinek jak małe dziecię, Zacznie bąkać coś z cicha o kabarecie... Na to przyskoczą diabły I po twarzy wybladłej Lizać go zaczną, przy tem Głaszcząc kopytem... Jeden ciągnie za nogę, drugi za ucho, Wówczas widząc Stasinek, że już z nim krucho, Krzyknie głosem straszliwym: "Byłem ojcem szczęśliwym! Sił przelałem ostatek W siedmioro dziatek! Jedni czynią swe dzieła farbą na płótnie, Inni się nad marmurem pocą okrutnie, Lub gdy żądza ich zbierze, Smarują na papierze, Aby krew swych męczarni Sprzedać w księgarni! Laury takie nie skuszą duszy mej hardej, Nie mam dla tych igraszek nic prócz pogardy, Ja, z przeproszeniem waszem, Byłem nowym Fidiaszem, Rzeźbiłem żywe ludzie W niemałym trudzie! Właśnie kwili w kolebce siódma dziecina, Poprzysiągłem nie spocząć niżej tuzina, Niestety, śmierć zdradziecka Przerwała wyrób dziecka, Wydarła mnie, zbyt skora, Służbie Amora!" Jeden okrzyk podziwu w krąg się rozlegnie, By oglądać herosa niebo się zbiegnie, I w wielkiej chwale siędzie I dumne jego lędźwie Sławić będą hen z góry Anielskie chóry. I w wielkiej chwale siędzie I płodne jego lędźwie Sławić będą hen z góry Anielskie chóry!!

Pisane w r. 1908.

Opowieść dziadkowa o zaginionej hrabinie

Straśna okropność w Warszawie się stała, Jak opisuje nasza prasa cała, Zjadły hrabinę jakieś ludożerce, Srogie morderce.Coś upatrzyły sobie te bandyty Do nieszczęśliwej bezbronnej kobity, Nic jej nie pomógł bilet pirszej klasy: Okropne czasy! Wlazła ci za nią jedna z drugą świnia, Jak zacznie kurzyć paskudne Wirdżinia, Za małą chwilę wszytko w kupie spało, Tak ci śmierdziało! Dalejże zbóje do onej niebogi, Bidną hrabinę wywlekli za nogi, Nos jej skrwawili, podbili jej oka, Płynie posoka. Wnet ułatwiwszy sprawę bez hałasu, Tak po kamieniach wlekły ją do lasu, Ledwie że czasem który okiem łypie, Czy jeszcze zipie... Potem te zbóje znalazły się brzyćko, Ściągnęły ci z niej do koszuli syćko, I nie baczęcy na płacze i jęki, Wzięni na męki. Takie historie pisały gazety - Myślałek sobie: szkoda ci kobiety; Naraz się wielga oschodzi nowina, Że jest hrabina! Wszystko się pyta, jak beło w tym lesie? Beło - nie beło, nikt dziś nie dowie się; Bo swojej krzywdy ta kobita święta Nic nie pamięta. Diabeł nie dońdzie, jak ta sprawa ma się; Może i prawda, co pisało w "Czasie", Że to pewnikiem beł socjalistyczny Gwałt polityczny...

Pisane w r. 1907.

Pieśń o naszych stolicach i jak je Opatrzność obdzieliła

"Wszystko nam dałeś, co dać mogłeś, Panie", Powiedział niegdyś pewien wielki kpiarz; A jednak dzisiaj to figlarne zdanie Powtórzyć musi, kto kraj poznał nasz; Bo choć poszarpał los polską ziemicę Lecz wnet się do nas uśmiechnął przez łzy. Wszak każda nacja jedną ma stolicę, A my szczęśliwcy mamy ich aż trzy! Kraków, Warszawa i nasz Lwów prastary, Ten beniaminek wszystkich polskich serc, Naszego ducha wszak to trzy filary, Naszej kultury tyleż dzielnych twierdz. Lecz nie dość jeszcze - cóż powiecie na to? Całemu światu kładąc nas na wzór, Extra stolicę dał nam Bóg na lato "Uroczą perłę zakopiańskich gór". Wnet sprawiedliwość boska dobrze znana Hojne swe dary równo dzieli nam: Nam da Feld-mana, Warszawie Rajch-mana, Hösick na przemian mieszka tu i tam. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Słyną Warszawy "mistyczne wieczory" I ich subtelny nastrojowy cień; Lecz mistyczniejsze Kraków ma wybory, Gdzie głosy zmarłych

słychać w biały dzień. I Lwów ma swoje igraszki natury - O czarnoksięstwo zakrawa ten gest: Bierze się kawał zwykłej, mocnej rury Eccola! dmuchnąć i prezydent jest! W Warszawie zbytek, szampańskie kolacje, Płyną rubelki - skąd? gdzie? ani wiesz; Lwów ma na tydzień jedną defraudację, Coś więc gotówki liźnie czasem też. Za to krakowskie mury osławione! Ilu mieszkańców, tyle w portkach dziur: U nas się mówi: "pożycz mi koronę", Tak jak gdzie indziej mówi się: Bonjour! Dzięki tej stolic mnogości Ojczyzna Ma aż trzy rynki na talentów zbyt, Niejeden z państwa może w duchu przyzna, Że to ułatwia nam walkę o byt; Gdzie indziej, kto się na życia krawędzi Raz jeden potknie - oho! bywaj zdrów! U nas, choć w jednej stolicy coś zwędzi, Założyć pismo może w drugiej znów. Szeroko sięga sława naszych stolic I cudzoziemców zwabia do nas kwiat; Płyną podróżni z najdalszych okolic, Pod polskim niebem każdy spocznie rad. W niewieścim gronie, wśród miłej zabawy, Jeśli zapytasz, skąd panienka jest? Z wszelką pewnością jedna jest z Opawy, Druga z Czerniowiec lub aus Budapest!

Pisane w r. 1907.

Zur hebung des Fremdenverkehrs

(Pieśń poświęcona krajowemu Tow. Turystycznemu)

Pewien gość przejezdny, tęskniąc za niewiastą, Wyszedł szukać przygód w Krakowie na miasto, Gościu, gościu miły, gościu, gościu nasz, Zdaje mi się, że ty coś źle w głowie masz. Nakłada cylinder i cudne lakierki, W grubym pularesie szeleszczą papierki, Stanął przed zwierciadłem, by poprawić strój: Drżyjcie, Krakowianki, wychodzi na bój! Elastycznym krokiem obchodzi plantacje, Patrzy, komu by tu postawić kolację: Wyszło wprawdzie z krzaków panienek ze sto, Lecz zdawały mu się nie dość comme il faut. Nieco już nerwowy przebiega ulice, Coś, gdzieś, kiedyś słyszał o cygar fabryce Zatem w tamtę stronę szybko zwraca chód, Patrzy: dobra nasza, jest towaru wbród. Zajął pod latarnią dogodną pozycję, Zwraca do dziewczęcia grzeczną propozycję, Lecz nim jeszcze zdążył w rozmowę się wdać, Tak ci go "zwołała", że psia jego mać!... Zwabił do cukierni wreszcie dwie kobietki, Pannę Salczę z Ryfczą, polskie midinetki; Zjadły czekoladę, po sześć ciastek tyż, Cóż, kiedy tapen ja, aber sztyken nysz! Ulice już puste, więc z resztką nadziei, Pospiesza co żywo na dworzec kolei. Może tam przynajmniej będzie jakiś ruch: Cholera, nie miasto, powiada nasz zuch; Podsuwa się chyłkiem do

jakiejś kobity, Wtem go łapie za kark dama świętej Zyty, Rozjuszonym głosem krzyczy prosto w twarz: Katolickich dziewcząt tknąć się ani waż! Dobryś, mówi sobie, diabli wzięli randkę, Gdzież ja o tej porze znajdę protestantkę? Lecz umykać trzeba, to niezbity fakt, Pójdę do teatru na ostatni akt. Gość nasz, który zwiedzał cudzoziemskie kraje, Widywał w teatrach lekkie obyczaje, Zatem zakupiwszy cukrów cały stos, Śmiało za kulisy idzie wściubić nos. Rozpoczyna z lekka wstępną galanterią, Dama robi na to minę bardzo serio, Płomień oburzenia bije jej do lic: U nas, proszę pana, małżeństwo lub nic! Wypadł gość z teatru, trzęsąc się jak w febrze, Pędzi do hotelu, o rachunek żebrze; Aż do Oderbergu łamała go złość: Tak z Krakowa zniknął jeden dobry gość!!

Pisane w r. 1907.

Dzień p. Esika w Ostendzie

(na podstawie korespondencji do "Kuriera Warszawskiego" i na wszelką odpowiedzialność autora tychże korespondencji skreślony i pod muzykę podłożony)

Motto: Des Lebens ungemischte Freude War doch einem Irdischen zutheil Gdy skwar dopieka Biednego człeka, Pot po nim ścieka, Topnieje już, Gdzież Esik będzie, Godniej zasiędzie, Jak nie w Ostendzie, Królowej mórz... Uroczy pobyt, Tłum pięknych kobit, Wkoło dobrobyt, Wszystko aż lśni, Rozkosz przenika Ciało Esika, Nóżkami fika, Ze szczęścia drży. Pierwsze śniadanko: Kawusia z pianką, Przegryza grzanką I pędzi w cwał Prosto na plażę, Gdzie w słońca żarze Błyszczą miraże Kobiecych ciał. Strojna dziewczyna Kibić przegina, Luxus-kabina Rozkoszą tchnie, Ruchem pantery Zrzuca jaegery I gdzie hetery, Tam Esik mknie. Barwne półświatki, Pulchne mężatki,Obcisłe gatki Śmieją się doń, Esik się nurza, Szczypie w odnóża, To znów jak burza Wciąga je w toń. Lecz dość na dziś z tym, Na piasku czystym Jeszcze "mój system" Przez minut sześć, Potem swobodnie Nakłada spodnie I nim ochłodnie, Pędzi coś zjeść. Ostryga tłusta Wpada mu w usta, Potem langusta, Potem chablis: Otwiera paszczę, Językiem mlaszcze, W brzuszek się głaszcze I dalej ji. Znikł potraw szereg, Mały szlumerek, Potem spacerek Przez pyszną sień, Przybił do portu W cieniach abortu Co tu komfortu: Uroczy dzień! Wychodzi letki Z cichej klozetki, Znów na kobietki Popatrzeć rad, Z tłumem się miesza, Gdzie strojna rzesza Gwarnie pospiesza - Pięknym jest świat! Koncert w kurhausie Esik zdrzymał się, Budzi go w pauzie

Oklasków szum, Potem nos wetka, Kędy ruletka, Stara kokietka, Przywabia tłum, Złoto się toczy, Wszystko się tłoczy, Wyłażą oczy, W piersiach brak tchu - Lecz Esik nie gra, Bo niechże przegra, Dałaby świekra Ruletkę mu! Tak niespożycie To szczęścia dzicię Studiuje życie I jego brud, Gdy wtem latarnie Gasną i gwarnie Wszystko się garnie Do tinglu rót. Włazi i Esik W ten interesik, Figlarny biesik Jakiś go prze, Umoczyć usta Tam, gdzie rozpusta, Najskrrrrrytsze gusta Zgadywać śmie. Sala stłoczona, Dyszące łona, Nagie ramiona Wśród fraków tła; Tańczą skłębieni W ciasnej przestrzeni, Szampan się pieni, Muzyka gra. Dwa biusty śnieżne Trą się lubieżne, To znów rozbieżne Prężą się wstecz - Płoną oblicza, Idzie maczicza, Zabawa bycza, Baeczna - prosz paa - rzecz. Trzęsie się buda, Pęka obłuda: Cóż to za uda! Esik aż drży; Pyta nieśmiele: Ma toute belle, Rajskie wesele, Quel est votre prix? Spojrzy dziewczyna: Zamożna mina, Duża łysina I nóżki w iks, "Bez długich krzyków Dla starych pryków Dziesięć ludwików C'est mon prix fixe".Nie głupi Esik, Swój pularesik Zapina gdziesik, Ochłonął w mig, Płaci co żywo Za małe piwo, Z miną złośliwą Za drzwiami znikł. Wśród nocy chłodnej Po plaży modnej Idzie pogodny, Wolny od burz, Jeszcze dwie gruszki Zjadł do poduszki, Wyciągnął nóżki I chrapie już!...

Pieśń o stu koronach

Któż za młodości płochych lat Nie lubił grywać w bakarata? Gdy ostatniego wezmą blata, Ponuro się przedstawia świat. Właśnie pociągnąć passę masz, A tu pytają: gdzie pieniądze? Tak smutnie po ulicach błądzę, Gdy wtem znajomą widzę twarz! Przyjacielu, powiadam mu, Potrzebuję gwałtem koron stu, Jak tylko trochę odegram się, Z wdzięcznością oddam je. Cynicznie tylko rozśmiał się, Popatrzył na mnie jak na bzika, W bocznej ulicy szybko znika I gdzież ja teraz pójdę, gdzie? Za chwilę szabes, pierwszy zmrok, Drobnych w kieszeni ani troszkę: Mniejsza z tym, wołam na dorożkę, Na Kaźmierz każę pędzić w skok. Panie Gajer, mówię bez tchu, Potrzebuję gwałtem koron stu, Jak tylko trochę odegram się, Z procentem oddam je. Popatrzył na mnie bestia Żyd: Jakie sto? niechże pan ochłodnie; Jak pan ma sprzedać stare spodnie, Bierz pan trzy reńskie i sy git. Przeklęte bydlę, jeszcze drwi! Rozpaczą na wpół obłąkany Pędzę do mojej ukochanej, Z bijącym sercem wchodzę w drzwi. Ukochana, przybiegłem tu, Potrzebuję gwałtem koron stu, Jak tylko trochę odegram się, Z wdzięcznością oddam je. Najdroższy,

w tobie szczęście me, - Powiada słodka ta istota - Chciałabym mieć kopalnię złota, Każde życzenie spełnić twe, Lecz koron sto... w tak krótki czas... Próżno się biedna myśl wytęża... Ach, wiem już, wiem, poproszę męża, Właśnie pieniądze ma jak raz! Drogi mężu, powiada mu, Potrzebuję zaraz koron stu, Przyszedł rachunek za suknie dwie, Więc coś a conto dać chcę. Takie głosy słyszę przez drzwi, Naraz zmieszany mąż wypada - Obie ręce szeroko rozkłada I na szyję rzuca się mi. Powiada tak, ściskając mnie: Przyjacielu, wiesz, jak cię lubię -Zgrałem się wczoraj do nitki w klubie, A żonie boję przyznać się; Wybaw mnie z sytuacji tej I koron sto pożyczyć chciej, Jak tylko trochę odegram się, Z wdzięcznością oddam je. Patrzę na niego błędny wpół... To jakiś istny dom wariatów? I potykając się wśród gratów, Szybko po schodach zbiegam w dół. Och, rozpacz mnie ogarnia już - Noc już zapada, czas ucieka: Niezapłacony fiakier czeka, O szóstkę wypadł z pyskiem stróż! Przyjacielu, powiadam mu, Idę właśnie szukać koron stu, Jak tylko znajdę pieniądze te, Dam ci szóstki aż dwie. Fiakrowi robiąc pański gest, W krąg objechałem całe miasto; Dawałem procent dwieście za sto, Wszędzie mi mówią: zastaw jest? Moi państwo, przyszedłem tu, Potrzebuję na fiakra koron dwu, Jak tylko trochę odegram się, Z wdzięcznością oddam je!

Opowieść dziadkowa o cudach jasnogórskich

Niekze to syćkie pierony zatrzasnom: Wybrał się dziadek aż pod Górę Jasnom, Myślał, że grosik uzbira, tymczasem Wrócił ciupasem. Tego widoku dożył dziadek stary, W całem klasztorze nic, jeno dziandary, Sytkie osoby duchowne a święte Pod klucz zamkniente. Dziwne tu rzeczy bajom sobie ludy, Że się tam działy straśne jakieś cudy: Niby że ojce porobieły świeństwa Gwoli męczeństwa. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Żył jeden z drugim piknie bez turbacji, Świątek czy piątek, przy godny kolacji, Bluźnił Imieniu Tego,co go stworzył I cudzołożył. Jeden nagorszy - patrzcie wymyśnika! Chował pod sobą w sofie nieboszczyka, Że jak bez tego na ty sofie grzeszy, To go nie cieszy. Przeor też, mówiom, jucha jest morowa, Ponoś co tydzień ziżdżał do Krakowa, Jako że tu miał śtyry konkubiny, Same hrabiny. Co jaki grosik na tacke się wśliźnie, To go dzieliły ojce po starszyźnie, A zaś do skarbca każdy za swe grzychy Miał

dwa wytrychy. Jak przyszło Księdzu dla dobra klasztoru Zatłamsić kogo, to mu bez jankoru Póki ta zipie, własną dłonią leje Świente oleje. Codziennie rano, nabożnym zwyczajem, Spowiadały się ojcaszki nawzajem, By chtóry trafił, jak przyńdzie potrzeba, Prosto do nieba. Różnie dopuszcza Bóg w mądrości swojej, Ale to jakoś bardzo nie przystoi, Iżby siedziały w takiem świentem gronie Same Pochronie. Mnie złość już bierze, chociek dziadek świecki, Cóż ta dopiro w grobie Xiądz Kordecki: Musi go skręca od straśnej tertury Zadkiem do góry. Kogo Bóg kocha, tego i doświadcza, Więc choć zgrzyszyła ręka świętokradcza, Módlmy się, bracia, by nasz zakon miły Znów porósł w siły. Iżby zapomniał Bóg o swy boleści, Trza mszów zakupić dziennie choć z czterdzieści: Niech więc na tacke co ta chtóry może Rzuci w klasztorze.

Piosenka sentymentalna, której jednak nie trzeba brać zanadto serio

Do * * *

Czy pamiętasz jeszcze te wiośniane dni Pierwszego twych zmysłów dziewczęcych rozkwitu? Może o nich czasem serce twoje śni, Kto wie, może we śnie omdlewa z zachwytu? A gdy cię owładnie wspomnień tęsknych szał, Może czasem marzysz o cichej sielance, Gdym z ust wpół-dziecięcych pierwszy uścisk brał W jakiejś ogrodowej ustronnej altance... Może czasem wspomnisz słodkie chwile, gdym Uczył pierwszych pieszczot twe nieśmiałe rączki, Kiedym się upijał pierwszym dreszczem twym, Młodziutkiego ciała gdym rozwijał pączki... Dziś ty w pełnej krasie, jak dojrzały kłos, Innym dajesz szczęście na twej piersi białej,(Kłos nie ma piersi? To nic nie szkodzi, proszę nie przeszkadzać!) Mnie w inne ramiona rzucił dobry los, Dziś u moich kolan igra synek mały... Gdyto dziecko dojdzie już chłopięcych lat, Kiedy na nie przyjdzie czas wiosennych rojeń, Wówczas twej piękności na wpół zwiędły kwiat Dyszeć będzie czarem ostatnich upojeń; Ocal biedne dziecię od miłosnych mąk, Niech je twoja dobroć do siebie przygarnie, Niechaj pierwszą słodycz weźmie z twoich rąk, Niech nie zna, co pragnień młodzieńczych męczarnie. Niechaj na nie spłynie dawna tkliwość twa, Ono da ci w zamian pieszczot swych pierwiosnki, Chciej być tym dla niego, czym dla ciebie ja - Niech się ozwie echo dawnej, cudnej piosnki...

Joie de vivre

pieśń ku pokrzepieniu serc

Wszystko dziś biada: "lepiej wcale nie żyć" I pesymizmu słychać zewsząd jęk: A jednak, państwo, zechciejcie mi wierzyć, Życie jest piękne, życie ma swój wdzięk; Umieć je cenić, to pierwsza zaleta, Nie żądać więcej, niż nam może dać: Wówczas, braciszku, jak mówi poeta, Garściami rozkosz zewsząd będziesz brać! Choć wszystko wezmą ci losy przeciwne, Pociechę pewną zesłał dobry Bóg: To - że tak powiem - szczęście negatywne, Tego nie wydrze ci najsroższy wróg; Gdyś tego szczęścia przeniknął sekreta, Pogodny idziesz wśród gromów i burz, Gdzie nogą stąpisz - jak mówi poeta - Wszędzie ci życie kwitnie wieńcem z róż! Wszędzie radości znajdziesz nowe źródło I do rozpuku śmiejesz się raz w raz; Patrzysz, jak grzebią jakieś stare pudło, Pomyślisz sobie: na mnie jeszcze czas! Przystaniesz sobie za trumienką z boku, Posłuchasz śpiewu i żałobnych mów, Dziewczątko małe uszczypniesz gdzieś w tłoku, Już się od dawna tak nie czułeś... zdrów. Wyjdziesz na miasto dla użycia ruchu, Z daleka widzisz jakieś twarze dwie: To Rydel komuś wierci dziurę w brzuchu, Pomyślisz sobie: dobrze, że nie mnie! Niedługo szukasz za nową podnietą - Na "Warszawskiego" do kawiarni idź: Przeczytasz sobie Hösicka felieton, No i sam powiedz: czy nie warto żyć? W zimowy wieczór spieszysz do teatru, W fotelik miękki rozkosznie się wtul: Ciepło, zacisznie, ni śniegu, ni wiatru, Tragedii sobie wysłuchasz jak król! Z piątego aktu prosto na kolację, W gazetce znowu jest nowinek dość: Tu masz bankructwo, tamznów licytację, Z trzeciego piętra zleciał jakiś gość! Tak sobie chodzisz wesoły jak ptaszek, Radosną wszędzie życia widzisz twarz; Wreszcie znużony i syt już igraszek Wracasz do domu: własny kluczyk masz; Słychać szmer jakiś: zaglądasz przez szparkę: I jak tu człowiek się nie cieszyć ma - ? Tam ktoś... ten... tego... właśnie twą kucharkę. Pomyślisz sobie: dobrze, że nie ja! Śmiejesz się błogo przed zamknięciem powiek I dziękczynienia czynisz korny gest - Byle chciał tylko, znajdzie szczęście człowiek, Nie ma co mówić: dobrze jest, jak jest! Więc choć świat biada: "lepiej wcale nie żyć" I pesymizmu słychać zewsząd jęk, Najmilsi bracia, zechciejcie mi wierzyć, Życie jest piękne, życie ma swój wdzięk!!

Głos rozjemczy w sprawie pana Wilhelma

Feldmana contra Rosner, Żuławski, Tetmajer etc. etc.

Skonfiskowane

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Pełna wrzasku ziemia polska Oj oj oj Pełna wrzasku ziemia polska Od Czikago do Tobolska Oj oj oj Za cóż nas tak karzesz, Panie, Oj oj oj Za cóż nas tak karzesz, Panie, Przez rok słyszym o Feldmanie Oj oj oj Rosner pierwszy śmignął batem Oj oj oj Rosner pierwszy śmignął batem, Chociaż tylko jest hofratem Oj oj oj Wykazał - herezja czysta! Oj oj oj Wykazał - herezja czysta! - Że Feldman - żaden Monista Oj oj oj Mówił, że u niego we łbie Oj oj oj Mówił, że u niego we łbie Nie Olbrzymy ale - kiełbie Oj oj oj "Jak pan szmi? Gewałt! Rabacja! Oj oj oj Jak pan szmi? Gewałt! Rabacja! To jest prosta denuncjacja! Oj oj oj My z Wyspiańskim to dwa braczie Oj oj oj My z Wyspiańskim to dwa braczie, Zrozumiano? ti... hofraczie!" Oj oj oj Krzyknął Jerzy w wielkiej furii Oj oj oj Krzyknął Jerzy w wielkiejfurii, Niby poseł z piątej kurii Oj oj oj "Ja ci, p....u, skórę zedrę Oj oj oj Ja ci, p....u, skórę zedrę, Z Wyspiańskiego robisz Fredrę Oj oj oj Uczysz naród, że Słowacki Oj oj oj Uczysz naród, że Słowacki Bez podpisu jest pod placki." Oj oj oj " - Pilnuj pan swoje papiery Oj oj oj - Pilnuj pan swoje papiery, Pan piszesz - same premiery!" Oj oj oj Zabrał głos pan Kaźmierz Przerwa Oj oj oj Zabrał głos pan Kaźmierz Przerwa I przemówił jak Minerwa: Oj oj oj "Bardzo przykry to wypadek Oj oj oj Bardzo przykry to wypadek Trącać kogoś nogą w plecy Oj oj oj Jeszcze przykrzej, oczywiście Oj oj oj Jeszcze przykrzej, oczywiście, Czynić to w otwartym liście Oj oj oj Lecz gdy mi tak popadł w ręce, Oj oj oj Lecz gdy mi tak popadł w ręce, To już chyba się poświęcę Oj oj oj Powiedz, ojczyzno, quousque Oj oj oj Powiedz, ojczyzno, quousque Będziemy cierpieć tę pl..... ...?" Oj oj oj Wnet znaleźli się obrońce, Oj oj oj Wnet znaleźli się obrońce, Trudno - Feldman ma dwa końce Oj oj oj Mówią przeto: wszystko racja Oj oj oj Mówią przeto: wszystko racja Ale gdzież asymilacja - ? Oj oj oj Wszak to dla nas(sam pan powiedz) Oj oj oj Wszak to dla nas(sam pan powiedz) Drugi Berek Joselowic! Oj oj oj Ach! potnijcież go na ćwierci, Oj oj oj Ach! potnijcież go na ćwierci, Życzę mu walecznej śmierci Oj oj oj W bohaterstwa świetnej glorii Oj oj oj W bohaterstwa świetnej glorii Niech już przejdzie do historii Oj oj oj Może kiedyś w tej stolicy Oj oj oj Może kiedyś w tej stolicy Też doczeka się ulicyOj oj oj Będziem jeździć do hetery Oj oj oj Będziem jeździć do hetery -(pst! fiakier!) Feldmana, czterdzieści cztery Oj oj oj!

Pisane w r. 1909.

Kilka słów w obronie świętości małżeństwa

Dziwny jakiś w pojęciach szerzy się zamęt, Czy małżeństwo to kpiny, czy też sakrament? Jakaś zaraza padła Na wszystkie nasze stadła, Zamiast siedzieć spokojnie, Wszystko dziś w wojnie. Dawniej, kto się raz złączył w bożym przybytku, Wiedział, że ma do śmierci trwać w swym korytku, Rozumiał, że ten związek To twardy obowiązek, Dwie dusze w jednym ciele, Flaki w niedzielę. Co Bóg komu przeznaczył, brano w pokorze, Nikt nie robił grymasów, że tak nie może. Cel przyświecał im wzniosły, Dziatki ku górze rosły, No i tak się tam żyło, Jakoś to było. Jakież dziś społeczeństwa przyszłość ma szanse, Skoro ludzie z małżeństwa czynią romanse? Dziś czy prosty, czy krzywy, Każdy chce być... szczęśliwy! A to czysta wariacja Ta demokracja! Wszędzie dziś do narzekań widać tendencję, Wszędzie skargi na mężów imp... ertynencję, Trudno, mój miły Boże! Każdy robi co może: Wszakże nie jest nikt z panów Pułkiem ułanów... Ówdzie znów mąż stroskany krzyczy: o rety! Jak to, ja mam żyć z gęsią zamiast kobiety? Są i takie wypadki, Fakt znów nie jest tak rzadki, Spojrzyj pan po tej rzeszy, To cię pocieszy. Tam znów młode dziewczątko wprost od ołtarzy Staje w progu sypialni z powagą w twarzy, Zapowiada ci ostro, Że chce być tylko siostrą...(Moja miła pieszczotko, Bądźże choć ciotką!) Wszystko dziś rozwodami sobie urąga Separacją od stołu, no i szezlonga: Łączą się parki lube Z sobą niby na próbę, Nim nie znajdzie się czego Przyzwoitszego... Gdy więc takie dziśmacie kapryśne gusty, Nie mieszajcież kościoła do tej rozpusty, Kto ma interes pilny, Niech bierze ślub cywilny, Skojarzy młodą parę Prezydent Sare.

Pisane w r. 1909.

Piosenka w stylu klasycznym

Gdy twej miłości kwiat już zwiądł, Nim w kraj daleki pójdę stąd, O mój aniele, W rozstania smutnej chwili tej Wysłuchać mojej prośby chciej: To tak niewiele! Sentymentalnych zaklęć słów Nie lękaj się usłyszeć znów, Ani rozpaczy, Nie będę budził dawnych mar: Wszak musiał prysnąć szczęścia czar Tak, lub inaczej.. Na wieki pomnieć będę ten O twej miłości cudny sen, Upojeń tyle, Lecz nim me serce strącisz w grrrrrrrób - Ach, pozwól zostać u twych stóp Jeszcze choć chwilę! Nim pójdę cicho i bez skarg, Scałować pozwól z twoich warg Ten wdzięk dziewczęcy - Niech

twoich ust niestarty ślad Na ustach mych uniosę w świat, Nie pragnę więcej... W twych sukniach pozwól twarz mi skryć I choć przez chwilę jeszcze żyć Szczęścia wspomnieniem, Gdy pieszczot mych palący szał Twych zmysłów szukał, aż się stał - Wspólnym westchnieniem... Twą głowę pochyl na mą skroń I włosów twych drażniąca woń Niech mnie upoi: Po raz ostatni jeszcze niech Usłyszę spazmatyczny śmiech Rozkoszy twojej... Wysłuchaj zatem prośby mej, Wszak trudno chyba żądać mniej, Bardziej nieśmiało, Niech dawnych wzruszeń słodka moc Odżyje choć na jedną noc, Wszak to tak mało...

Zielony Balonik - Muzeum Narodowemu

hołd jubileuszowy, połączony z ukonstytuowaniem sal Jana Michalika jako XXII-ej filii tegoż Muzeum

Nuta: La Mattchiche

Dość było w Polsce gratów Od antenatów, Lecz się walały w kątku Tak bez porządku - Ażeśmy zbrzydli Bogu Bez katalogu, Więc zesłał nową erę, Dał nam Koperę. Dyrektor nie dla formy Wszczyna reformy, Sprężysty chociaż słodki Zmienia gablotki, Heblują się deszczułki Na nowe półki, W wielki dzwon bije On Sztuce polskiej wznosi tron. Najwięcej pożarł cyfer Sam kaloryfer, Pozycja też nie cienkaSchludna łazienka; Jest wszystko od A do Zet: Angielski klozet; Są także, z ludzkiej łaski, Jakieś obrazki. Z demonstracjami i projekcjami świetlnymi. Są skarby w tej kolekcji Na wszystkie gusta: Jest urna aż z elekcji Króla Augusta; Choć inni znawcy sądzą (Może i błądzą), Że ją miał Leszek biały, Kiedy był mały. Są różne fotografie I etnografie, Kamienie, co przetrwały Z lat dawnej chwały; Są bijące zegary, Cenne puchary, Co kto ma, niechaj da, Niech skarbnica rośnie ta. Śpiewajmy więc Te Deum: Mamy Muzeum, Co już ćwierć wieku całe Porasta w chwałę; Dziś doszło do zenitu Swojego bytu: Dalej więc, wznieśmy krzyk Na zdrowie mu - A... a psik! Słowiański świat Dziś krzyczy mu: wiwat! Niech nam sto lat Do grata zbiera grat! Więc schodzą bratnie nacje Się na kolację: Jedzą pieczeń cielęcą, Dzień wielki święcą; Muzyka rżnie od ucha Z Wesołej wdówki, Radcy pchają do brzucha I kropią mówki. Potem wydaje festyn Czynciel Celestyn Na wiekopomnym dachu Swojego gmachu, A w końcu Jan Michalik Wyprawia balik: Swoich sal wręcza klucz, Łzy mu słodkie ciekną z ócz. - Ten pokój pan opustosz: Tu będzie kustosz; Tam w sieni będzie stało Dwóch woźnych z pałą; Trochę się to zagraci, Czechów sie sprosi, Potem

Szukiewicz Maciej Odczyt wygłosi. Więc wznieśmy krzyk: Niech żyje Michalik! Handelek znikł, A filia wstaje w mig... Po filii filia rośnie Jak długi Kraków; Witają je radośnie Serca Polaków: Aż ta stolica cała Wreszcie się stała Z rozkwitem nowej ery Filią Kopery. Przechodniów już nie straszy Policjant groźny, Stolicy strzeże naszej Uprzejmy woźny: Prezydent abdykuje, Rządy sprawuje Przebrany Pagaczewski W mundur niebieski. I - Boże daj,Przemieni cały kraj W antyków raj. Jemu w to tylko graj! Więc pierś okrzykiem wzbiera: Wiwat Kopera! Niech długo nam gromadzi, Spisuje, ładzi, Skupuje, segreguje, Kataloguje, A gdy kto, za lat sto, Znów odwiedzi cudo to: Z demonstracjami i projekcjami świetlnymi!! Sensacyjnie!! Dyrektor z twarzą słodką Prowadzi gości, Gdzie wiszą za gablotką Malarzy kości; Ostatnie to zabytki Tej rasy brzydkiej. Z głodu zdechł - trudno, ech! Taki widać miał już pech! Śpiewajmy więc Te Deum: Mamy Muzeum! Niech znów przez wieki całe Porasta w chwałę; Obrazów zakupami Niech się nie splami, A dojdzie do zenitu Swego rozkwitu! I cały świat Wykrzyknie mu: wiwat! Niech setki lat Do grata zbiera grat!

Pisane w r. 1909.

Mistrzowi Styce

autorowi projektu napełnienia krakowskiego Rondla swoją panoramą

Nuta: Siedziała na lipie

Zobaczył pan Styka, Jak raz mały kondel Podniósł zadnią łapkę I spaskudził Rondel. Oj dana! I przyszła Mistrzowi Do głowy myśl słodka: A gdyby to samo Zrobić ode środka... Oj dana - ? Że ludzie ofiarni Są w tych czasach rzadcy, Więc mu deputację Ślą dziękczynną radcy. Oj dana! Jeśli zatem fama Publiczna nie kłamie, Będziem mieli w Rondlu Grunwald w panoramie. Oj dana! Tak to z małych przyczyn Skutki są ogromne: Z niepozornej psiny Dzieło wiekopomne. Oj dana! Lecz w czym niezbadane Losów tajemnice: Nie wie nikt o piesku, A każdy o Styce. Oj dana!

Pisane w r. 1909.

Pobudka

śpiewana przez banderię krakowską w czasie pochodu jubileuszowego w Wiedniu(1908)

Nuta: Bartoszu, Bartoszu!

Wojciechu, Wojciechu, Nie traćta animuszu, Nie traćta animuszu, Straśnie wam do twarzy W Sobieskich kontuszu. Uziębło, Uziębło, Lecz znowu się przygrzeje, Lecz znowu się przygrzeje, Narodzie kochany, Jeszcze miej nadzieję. Turcyja, z Austryją Znowu się za łby wodzą, Znowu się za łby wodzą, Jeszcze polskie szable Na coś się przygodzą. Pod Wiedeń, pod Wiedeń,Droga przez Bronowice, Droga przez Bronowice, Włodek już maluje Kosy i szablice. Pan Rydel, pan Rydel, Na odsiecz jedzie z Toni, Na odsiecz jedzie z Toni, Sam ma w swojej gębie Siłę trzystu koni. Na Turka, na Turka, Rukuje pułk trzynasty, Rukuje pułk trzynasty: Siadaj na koń, Wojtek, Poprowadzisz nas ty! Pod Wiedniem, batalia, Powtórzy się ta sama, Powtórzy się ta sama: Czy ten, czy ten wygra Będzie panorama!

Piosenka wzruszająca

Choć twej młodości jasny płomień Iskrami bucha oszołomień, O Piękna ma, Nie kusi mnie twych wdzięków wiosna, Kiedy promienna i radosna Ku życiu drga... Spoglądam z dala obojętny, Jak w żądzy szczęścia zbyt namiętnej Zatracasz gust - I patrzę z leniwym uśmiechem, Jak poisz się wciąż nowym grzechem Wciąż z innych ust... Lecz kiedy ujrzę w twojej twarzy Cierpienie, co się w oczach żarzy Posępną skrą - Gdy w smutku widzę cię żałobie, Ach, wówczas muszę być przy tobie Czuć mękę twą... Ty mnie nie kochasz, ni ja ciebie, A jednak tulę cię do siebie, Nie mówiąc nic - I piję smutek twój, dziewczyno, I piję twoje łzy, co płyną Z pobladłych lic... Czy to jest przyjaźń idealna, Czy też perwersja seksualna? - Obłędne sny - ? Ach, nie wiem, co się ze mną stało, Lecz chciałbym pić przez wieczność całą Twe drogie łzy, Twe drogie łzy...

Pieśń o domu malarskim

Przeznaczona na uroczyste przedstawienie na rzecz budowy domu uczniów Szkoły Sztuk Pięknych i lekkomyślnie odrzucona przez komitet tejże uroczystości.

Nie masz nic w świecie ponad życie domowe, Uczciwe a szczęśliwe, tanie a zdrowe, Któż nie wzdycha za sielskim Domkiem swym rodzicielskim, Choć zeń zwykle miał w zysku Sińce na pysku... Każdy stroi swój domek w glorię prześliczną, Miłością go otacza choć platoniczną; Nawet przy szklance wódki, Społeczeństwa wyrzutki Śnią o własnym

domeczku W ciepłym szyneczku. Wszystkim młodość się święci jasnai czysta, Czemuż tułać się musi biedny artysta? Gdy nasz Kraków niepomny Swojej rzeszy bezdomnej, Tulą sztuki plastyczne Domy - publiczne... Teraz wszystko, jak słychać, już się odmieni, Stanie klasztor malarski w przyszłej jesieni; Każdy będzie miał celkę, Sztalugi i modelkę, Ciepły kocyk na łóżku, Wodę w dzbanuszku... Kwitnie życie rodzinne już od poranka, Wszystko dają na krydę73, istna sielanka; Wszystko w domu ma malarz: Ratafię, starkę, alasz, Więc piątek czy niedziela, Spity jak bela. Ani sposób na studia wygnać go w pole: "W domku ciepło i sucho, już ja tam wolę!" Nabrał w domu ochoty Do uczciwej roboty, Przepisuje na czysto, Został diurnistą. I tak życie domowe płynie bez chmurki, Cieszą się także wasze żony i córki; Zamiast spieszyć w tym celu Z artystą do hotelu, Chronią się, pełne sromu, W malarskim domu... Spieszcie więc, Krakowianie, z ofiarną dłonią, Niech i biedni malarze głowę gdzieś skłonią: Wszakże i tak z tej braci Czynszu żaden nie płaci, Zbędziecie się tej kliki, Kamieniczniki!!

Pisane w r. 1908.

Proroctwo królowej Jadwigi

(Ze śpiewów historycznych)

(1 melodia) Zaledwie czas świtania Po zamku już ugania Jagiełło, Skirgiełło,(Skąd im się to wzięło? ) - Krzyżackiej dość intrygi! Król woła do Jadwigi: Jadwisia, Daj pysia, Wielka wojna dzisia!(2 melodia) Rzecze w te słowa Słodka królowa: Mój miły Władku, Masz w bród dostatku, Po cóż ci diabli Nadstawiać szabli, Jeszcze, broń Boże, Kto w łeb dać może.(1 melodia) Ofuknie ją Jagiełło: Ja wiekopomne dzieło Sposobię, I zrobię, Wyperswaduj sobie! Zrozumże, moja śliczna, Że misja historyczna To karta Niestarta, Paru guzów warta!(Trio) Chytrze Królowa Śmieje się w głos: "Różne siurpryzy chowa Kapryśny los...Ja już od urodzenia Mam dar jasnowidzenia I do społecznych kwestii mam bajeczny nos... Dwie silne pięści Pan Bóg ci dał, Niech ci się, Władku, szczęści Na polach chwał... Dziś górą ciężka łapa, Lecz kiedyś straszna klapa, Ach, kiedyś lada chłystek będzie z nas się śmiał.(2 melodia) Już światło bucha, Nowego ducha Świta zaranie, Nic nie zostanie Z militaryzmu Oprócz komizmu, A z twej wielkości Spróchniałe kości... Inne ja wolę Działania pole, Inna potęga Wieczności sięga I nie wygasa - A nią jest prasa! Bez jej ochrony Chwieją się trony..."(1 melodia) Nie słucha - dosiadł konia, W

Grunwaldzkie pędzi błonia Na znoje I boje, Tępić wrogi swoje... Ona nie bita w ciemię, Zakłada Akademie, Stypendia, Kompendia, Różne inne endia.(2 melodia) Powstają bursy, Przeróżne kursy, Literaturę Dźwiga się w górę; Goły poeta Dostał kotleta, Piszą chłopczyki Panegiryki... Skryby zgłodniałe Pieją jej chwałę, Przy kuflu piwa Krzyczą: Evviva! "Cóż to za dama!" Huczy reklama, Na święty zydel Sadza ją Rydel...(1 melodia) O wielka ty królowo, Prorocze Twoje słowo Z niemałą Twą chwałą Faktem dziś się stało; Bo nikt w dzisiejszym czasie Bez stosuneczków w prasie - To, panie, Gadanie - Świętym nie zostanie...

Pisane w r. 1907.

Dobra mama

Kiedy nadchodzi wieczór już Mówi mama kochana: "Śpij ma dziecino, oczki zmruż, Śpij smaczno aż do rana. Sukieneczki złóż Na krzesełku tuż I wdziej koszulkę nocną; Już na ciebie czas, Więc ostatni raz Uściskaj mamę mocno. Dobranoc, kotku, bywaj zdrów, Nie płacz mi, że jest ciemno, Paciorek jeszcze ładnie zmów, Powtarzaj razem ze mną: Aniele stróżu mój, Ty ciągle przy mnie stój Jak we dnie tak i w nocy - I w przygodzie złej Ty koło mnie chciej Być zawsze ku pomocy". Zaledwie mama przeszła próg, Już jej dziewczyncegrzecznej Z radosnym śmiechem legł u nóg Braciszek jej(cioteczny); Ręce chłopcu drżą, Tuli siostrę swą I gryzie w samo uszko; To zuchwały smyk: Tak jak zawsze zwykł, Schowany był pod łóżko! Za chwilę już dzieciaki dwa W pieszczotach słodkich toną, Niewinny uścisk długo trwa, Oczęta żarem płoną; Coś skrzypnęło... ach! Cóż za straszny strach, Serduszko bije mocno; Już się robi świt - "Adasiu... mnie wstyd... Oddaj koszulkę nocną..." Różane ciałko drży jak liść - "...Adasiu, tak nie można... Ja muszę przecie za mąż iść, Ja muszę być ostrożna! Przecie dobrze wiesz, Że bym chciała też, Oddałabym ci wszystko... Ale potem cóż...? Chyba umrzeć już - Albo... zostać... artystką..." Niedługo słychać ranny gwar, Dzieweczka śpi już sama; Kneipowskiej kawki niosąc war, W drzwi wchodzi dobra mama. Wlepia tkliwy wzrok: Dziś szesnasty rok Zaczyna drogie dziecię! "Co by tu...? ach, wiem! Waniliowy krem: Nic tak nie lubi w świecie..."

Pieśń o lwowskim Rafaelu

zasłyszana na Łyczakowie

Nuta pieśni narodowej:

Jedna baba drugiej babie Ho, ho, ho! Do batiarki w Łyczakowi Ho, ho, ho, Przyszedł batiar i tak powi: Ho, ho, ho, Podźże panna, dziś niedziela, Ho, ho, ho, Pokażę ci Rafaela, Ho, ho, ho! Krótko trwała ta pogwarka, Ho, ho, ho, Nie w ciemię bita batiarka, Ho, ho, ho, Nie będzie ze mną nic z tego, Ho, ho, ho, Schowaj go dla Ciuchcińskiego, Ho, ho ho! Ale batiar nic nie pyta, Ho, ho, ho, Ino krzepko panne chyta, Ho, ho, ho, I nim minęła niedziela, Ho, ho, ho, Zobaczyła Rafaela, Ho, ho, ho!

Pisane w r. 1907.

Historia "Prawicy Narodowej"

od Bolesława Chrobrego aż do jej wskrzeszenia w Roku Pańskim 1907

Król Bolesław, to rycerz był mężny, W kołach przyjaciół Chrobrym zwan, W swojej łapie miecz dzierżył potężny I puszczał wrogów w krwawy tan; Co wieczora, w zamkowej świetlicy, Leżąc w łóżku zwykłgrubo się śmiać: Ho, ho, ho, Póki jeszcze trzymam miecz w prawicy, Możecie, dzieci, zdrowo spać! Jadwisieńka kochała Wilhelma Ale w narodzie powstał krzyk: Co? królem naszym Niemiec szelma? Wszak lepszy już litewski dzik! Choć łzy gorzkie zraszają jej lice, Lecz odważnie podaje swą dłoń: Przyjm, ojczyzno, tę czystą prawicę, Idź, mój wianku, polskiej ziemi broń! I nasz naród przy pomocy nieba W potędze kilka wieków trwał; Gdzie go tylko nie było potrzeba, Wszędzie się polski husarz pchał; Z czasem osłabł już zapał szlachcica, Coraz rzadszym bywał szabli błysk: Narodowa wciąż biła prawica, Ale tylko biła chłopa w pysk! W końcu nawet już niebu to zbrzydło, Już nas Opatrzność miała dość; I rzekł Pan Bóg: wytracę to bydło, Bo już patrzeć na nich bierze złość - Przyszedł Prusak... Moskal... Targowica... Na Ojczyznę przyszły czasy złe... Była wprawdzie narodowa prawica, Lecz się znalazła bardzo pfe... Za tę wielką, bardzo wielką winę Okrutnie nas pokarał Bóg, Bo wnet wiarę, własność i rodzinę Wewnętrzny zaczął szarpać wróg; Lecz wstał rycerz w papierowej zbroicy I odwalać jął grobowca głaz: Wstań narodzie, użyj twej prawicy, Trzecie dzwonienie... ostatni czas!! Więc wróciły dawnej mocy chwile I husarz polski odżył już: Miast miecza dzierży wyborczą sztampilę, W ręku kataster martwych dusz; I świadomy swojej szczytnej misji, Tak pokrzepia swą słabnącą brać: Póki jeszcze ja

zasiadam w komisji, Możecie, dzieci, zdrowo spać! Dalej sypać podatek narodowy, Zewsząd pieniądze płyną w bród: Póki w kasie mamy grosz gotowy, Póty z szlachtą polską polski lud; Niech się święci "Narodowa Prawica", Odrodzenia niech nam snuje nić: Niechaj nie wie, co daje lewica, A będzie długo w chwale żyć!

Pisane w r. 1907.

Głos dziadkowy o restauracji kościoła parafialnego w... Poręcinie

Niekze se spocznie na kwilę dziadzina, Toli wędruje jaze z Poręcina, A razem z dziadkiem beło mnogo luda Uźreć te cuda - Chodziły wieści po najdalsze strony, Że w onem mieńscu straśne farmazony Ozgościły się w djabelskiej kompanii W księżej plebanii. Mówiom, że jakiś, Boże odpuść, malarz, Co na piechotę tam po prośbiezalazł, Teraz se żyje niby brat ze bratem Z Księdzem Prałatem! Cała plebania wysługuje mu sie, Na poświęcanym jada se obrusie, Miódmałmazyję znoszą temu lichu W świentym kielichu. Zakradło się to na probostwo chyłkiem, Na mróz świciło na pół gołym tyłkiem, Teraz se każe najcieńsze atłasy Szyć na portasy. Sypia se co noc w jegomości łóżku, Księżą kucharkę głaska se po brzuszku, Sam mu co rano, Święci wiekuiści, Ksiądz buty czyści! Ale największe to zgorszenie czyni, Że nie przepuścił i pańskiej świątyni I kościół, co się cudami rozsławił, Straśnie splugawił. Kędy janioły wprzód zdobiły ścianę, Teraz kapłony wiszą podskubane, A tam gdzie beły świente męczenniczki, Tłuste jendyczki. W ołtarzu widny Boga Ojca profil: Brodę ma ryżą niby nasz Teofil; Za złego łotra wisi w Męce Boskiej Konrad Rakowski. Potem z Krakowa zjeżdża konwisyja, Napycha brzuchy, aż im się odbija, I prawią Księdzu różne dziwne baśnie, Pokiel nie zaśnie. W bidnego Księdza konwisyja wpiera, Że to najnowszy styl Ojca Drobnera, Co w Rzymie zdobił(taka jucha chytra) Świętego Pitra! Lecz już się skończy ta obraza boża, Bo dziadek pondzie aż do konsystorza, I gwałt podniesie taki, że biskupa Ozboli głowa...

Pisane w r. 1908.

Kuplet posła Battaglii

(Z Szopki "Zielonego Balonika" na r. 1907)

Nuta:

Nie masz nad żołnierza Szczęśliwszego człeka Nie masz nad Battaglię Szczęśliwszego człeka, W przyszłym gabinecie Nie minie go teka; Zapracował na nią, To rzecz oczywista, Ochrypł od gadania, Teraz ino śwista! Żadnych politycznych Nie zna on przesądów, Każda partia dobra, Byle dojść do rządów! Z jednymi tachluje, Od drugich skorzista, Dalej masziruje, Ino sobie śwista! Na każdego sposób Jest u tego ćwika: Na proboszcza miodek, Szampan na stańczyka; A dla wszechpolaków Baczewskiego czysta: Tak on agituje, Ino sobie śwista! Machnie w parlamencie Trzy interpelacje, Potem w Mulę Rużu Smacznie ji kolację! Tam biedny minister Wije się jak glista: On tańczy macziczę, Ino sobie śwista!Dziś krajową w Brodach Wystawę otwiera, Nazajutrz już w Wiedniu Gnębi Koliszera; Poznań-Lwów-Petersburg, To jazda siarczysta: Tak se wojażuje, Ino para śwista! Choćby się ministra Rangi nie dosłużył, Co wypił, to wypił, Co użył, to użył! Więc się nie turbuje: Co tam diabłów trzysta! Dalej se posłuje, Ino sobie śwista!

Z niewydanej "Szopki Krakowskiej" na rok 1908

Student i studentka z "Ethosu"

Nuta: Traviata. Więc pijmy, więc pijmy na chwałę miłości...

Razem

Pracujmy, pracujmy, dla szczęścia ludzkości, By w ducha regiony ją wznieść; Śpiewajmy, śpiewajmy, na chwałę czystości, W niej życia nowego jest treść! Pracujmy z całych sił, Wspierając się nawzajem, A świat się stanie rajem, Jak na początku był!

Studentka

Precz grzeszne o ciało doczesne staranie, Wpatrzeni w wschodzących blask zórz Nie znamy, co kąpiel, co mycie, co pranie, Tym czyściej zabłyśnie wdzięk dusz! Niech zniknie przesąd czczy, Co chłopiec, co dziewczyna, Gdy skryje peleryna, Różnice naszych płci...

Student

Precz wszelkie nieczyste, przelotne miłostki, I myśli ustrzeżmy się złej; Kto w zmysłów kałuży się zmacza po kostki, Ten cały utonie już w niej! A choć nam czasem brak Tego, co jest w kobiecie, Radzimy sobie przecie, Niech nikt nie pyta, jak...

Studentka

A gdy się połączym małżeńskim ogniwem I przyjdzie w łożnicy nam lec, Spłodzimy dzieciątko w skupieniu cnotliwem, Rozpusty potrafim się strzec! Niech brudnych wzruszeń szał Nie skazi pra-czystości Bytu, co się z nicości Człowiekiem właśnie stał!

Razem

Więc piejmy, więc piejmy: precz z wszelkim ekscesem! I śmiało pospieszmy na bój, Niech krążą, niech krążą, puchary z Ceresem, W nich życia nowego jest zdrój!

Kmiotek z Bronowic

śpiewa w tym samym przedmiocie co następuje: Nuta: "Umarł Maciek, umarł". Umarł Maciek, umarł, i już się nie rucha, Choćby go najtęższa wabiła dziewucha, On nie wyda z siebie głosu, Bo chłop przystał do Hetosu! Oj, ta dana dana, oj ta dana da. Dawniej, kiedy dziwka była grzechu warta, Choćbyś jej ta zrobił jakiego bękarta, Poszła se z nim ka przed siebie I nie było dziury w niebie!Oj, ta dana, itd. A choć żałośliwe bywały momenty, Zwyczajnie dziewczyńskie sprzykrzone lamenty, Toś jej pedział: Nie płacz, płaksa, To od swego, nie od Saksa! Oj, ta dana, itd. Dzisiaj w tym Hetosie paskudne kaliki, Dziwki jak wymokłe, chłopy jak patyki, Wciąż rajcują hokus-pokus, Jak się wyzbyć ziemskich pokus. Oj, ta dana, itd. Cóż też na was, dziwki, za cholera padła? Idźże jedna z drugą, zaźryj do zwierciadła, Nie wiem, czy złakomi kto się, Cheba tylko w tym Hetosie... Oj, ta dana, itd.

Opowieść dziadkowa o cudach Rapperswylskich

(Napisał Boy & Taper)

Posłuchajcie ludkowie, Co wam dziadek opowie, Niech odpocznie sobie kwila; Wędruje jaz z Raperswila, Straśne cuda tam widział. Siedzi tam, moiściewy, Jenszy dziaduś poczciwy, Na ślusarce się rozumi, Różne śpasy kleić umi: Zrobili go Koperą. Jeżdżą ludzie z niebliska Do onego zamczyska; Same godne cudzoziemce, Jangliki, Turki i Niemce: Syćko gęby otwiera. Jest tam kijek Kościuszki, Króla Piasta garnuszki, I fajeczka Kopernika, Z której se pan kustosz pyka, Jak jest w dobrym humorze. Suwarowa nahajka, I Kolumba dwa jajka, Kierezyja wenecjańska I dziewica orlijańska: Syćko wisi se społem. Jest też lanszaft galanty: Tycyjany, Rembranty; Sam pan kustosz je malował, Fatygi se nie żałował: Syćko la tej ojczyzny. Zazdrościł jeden drugi Takiej wielgiej zasługi; Zrobiły się straśne chryje: Dawajcież tu konwisyje, Niech, jak beło, uświadczy. Więc w zamczysko obronne Jadą... głowy koronne, Lament robią żałośliwy, Że w tej Polsce nieszczęśliwej Jaje mędrsze od kury. Co tu długo pyskować? Starszych trzeba szanować; Więc orzekły pany sędzie, Że jak beło tak i będzie La dobrego przykładu.

Pożegnanie

Skąd tu temat wziąć do nowej piosenki? Skłopotany wzrok wodzę tu i tam; Wtem zapachną mi bzów rozwite pęki Gdzieś z ogródka hen: i już temat mam. Niech dziś refren mój wiosna sama nuci, Niech rozprószy smęt mych jesiennych lat, Niech młodości mej tętno mi przywróci, Niech mi odniej w krąg się rozciepli świat. Dość już piosnce mej jałowych konceptów, Wspólnych naszych głupstw zbrzydł mi pusty gwar, Niech dziś nuta jej drży od cichych szeptów, W rytmach jej niech gra pocałunków żar. Cóż mi wreszcie są wasze wielkie sprawy, Obmierzł mi na szczęt własnych słówek spryt: Dałem może wam parę chwil zabawy, Wy nawzajem mnie, więc jesteśmy quitte. Tych niewiele dni, które mi zostały, Zanim zacznie świat czcić mój siwy włos, Wolę klecić już wdzięczne madrygały, W służbie pięknych dam stroić lutni głos; A gdy z czasem, ach, zwykła rzeczy kolej, Przyjdzie na mnie to, co się musi stać, Choć z kretesem już będę vieux rammolli, W nowej piosnce tej mniej to

będzie znać...